12 rzeczy, którymi przestałam się przejmować po 40. roku życia i dzięki temu jestem szczęśliwsza
Niedługo skończę 40 lat i mam wrażenie, że większość osób w moim otoczeniu czuje nieprzepartą potrzebę mówienia mi, jak powinnam zachowywać się w tym wieku. Mama nalega, abym nosiła tylko złote kolczyki, ponieważ jej zdaniem sztuczna biżuteria jest odpowiednia tylko dla młodych. Moje koleżanki na każdym kroku wychwalają produkty przeciwzmarszczkowe. A teściowa ma mi za złe, że noszę spódnice powyżej kolan. Ale myślę, że to tylko stereotypy, więc stworzyłam swoją osobistą listę rzeczy, które w końcu przestałam robić po czterdziestce.
Nie siedzę cicho, gdy ktoś źle mnie traktuje.
„Siedź w kącie, a znajdą cię” — wszystkie pewnie kiedyś to usłyszałyśmy. Teraz się z tym nie zgadzam. Ale był czas, kiedy koledzy nazywali mnie milczkiem. Bałam się powiedzieć coś głupiego i nieodpowiedniego. Na zebraniach siedziałam cicho w kącie, a na spotkaniach z przyjaciółmi zawsze ktoś mi dokuczał: czy w ogóle tu jestem, czy już wyszłam.
Teraz jestem gotowa stawić czoła każdemu, kto zacznie mnie krytykować, niesprawiedliwie oskarżać lub po prostu mi dokuczać.
W liceum moja córka sama chodziła na spotkania dotyczące balu maturalnego: to przecież była jej sprawa. Ja przyszłam tylko po to, żeby przekazać pieniądze, a wtedy wychowawczyni podała mi wyższą kwotę, niż była uzgodniona. Zapytałam, dlaczego, a ona oznajmiła, że inne matki przychodziły i dyskutowały, a ja przyszłam na gotowe. Milczałam przez chwilę, a potem powiedziałam: „Może powinnam pójść do dyrektora i z nim omówić tę niefortunną niesprawiedliwość?”. Spojrzała na mnie z niechęcią, ale nic nie mogła zrobić, dałam jej dokładnie tyle, ile było ustalone.
Nie jestem bohaterką.
Moja przyjaciółka Julia jest główną księgową w dużej organizacji. Jej mama dzwoniła do niej: „Przyjedź, musimy wykopać grządkę czosnku!”. To 400 kilometrów stąd. Julia prosiła: „Przeleję ci pieniądze, wynajmij sąsiada”. Ale mama nie chciała tego robić. Julia rzucała więc wszystko i pędziła uprawiać ogródek warzywny. Teraz latem płaci sąsiadowi za pomoc w ogrodzie jesienią. I wszyscy są szczęśliwi bez żadnych wyczynów.
Zrozumiałam, że nikt nie doceni tego, że chodzisz do pracy w weekendy, spacerujesz z dzieckiem 3 razy dziennie bez względu na pogodę czy spędzasz całe urodziny w kuchni. Nie można pozwolić skakać sobie po głowie. Podejmuję się tylko tych zadań, które są w zasięgu moich możliwości i które sprawiają mi przyjemność.
Ignoruję stereotypy dotyczące wieku.
Mówią, że w moim wieku nie wolno już robić tatuaży, farbować włosów na nienaturalne kolory ani nosić dwuczęściowego kostiumu kąpielowego. Ale ja uważam, że nikt nie może mi zabronić robienia tego, na co mam ochotę.
Wiosną kupiłam sobie długą ocieplaną kamizelkę z graficznym nadrukiem w ryby. Mama dyskretnie zapytała, czy nie było spokojniejszych kolorów, sąsiadka prychnęła, że zachowuję się jak nastolatka. A kiedy przyszłam w tej kamizelce na zebranie rodziców z synem, ochroniarz nie chciał mnie wpuścić. Musiałam pokazać dowód.
A ostatnio zadzwoniła do mnie mama i zaczęła mnie namawiać na złote kolczyki po babci. Mówiła, że w moim wieku nie powinno się już nosić sztucznej biżuterii. Zaśmiałam się tylko i poszłam przefarbować włosy na jasnoniebiesko.
Nie robię w domu rzeczy, których nie lubię i nie potrafię.
W wieku 37 lat w końcu przyznałam się przed samą sobą, że nie lubię i nie umiem gotować, i zrzuciłam to zadanie na męża, córkę i restauracje. Moja przyjaciółka prychała, że żaden mężczyzna tego nie zniesie i że mój mąż po prostu zostawi mnie dla kogoś innego. A mama narzekała, że niczego się nie nauczyłam przez te lata.
Ale ja się cieszę. A gdybym tylko wcześniej przyznała się przed samą sobą, że nie umiem gotować, i zignorowała opinię innych, nasze życie już dawno stałoby się łatwiejsze. Nie musiałabym karmić syna i córki na wpół rozpadającymi się kotletami i kleistym ryżem, a mąż nie mruczałby grzecznie: „Dziękuję, pyszne”. Teraz w weekendy stołujemy się w przytulnych kawiarniach, a w dni powszednie moja córka i mąż, którzy mają większy talent kulinarny ode mnie, sami radzą sobie w kuchni. A ja wreszcie mam więcej czasu na inne prace domowe i dla siebie.
Nie przejmuję się opinią innych.
Tego lata mieliśmy spotkanie klasowe. Niektórzy wyjechali za granicę i przyjeżdżają tu tylko z wizytą. Inni założyli już swój trzeci biznes. Inni wzięli ślub i budują dom w elitarnej dzielnicy. Ja tego wszystkiego nie mam.
Powiedziałam to otwarcie: tak, nie osiągnęłam jakiegoś tam hipotetycznego sukcesu na miarę moich lat, ale mam ukochanego męża, świetną pracę, mądrą córkę i syna. Jeśli ktoś uważa, że nie osiągam jego poziomu, nie obchodzi mnie to. Żyję dla własnej przyjemności i niczyja opinia tego nie zmieni.
Nie martwię się swoim wiekiem.
Mam taką przyjaciółkę. Jest prawie 10 lat młodsza ode mnie i niedługo kończy 30 lat. Kiedy przypomniałam, że fajnie byłoby uczcić jej urodziny, zalała się łzami. W końcu ma już 30 lat, zmarszczki i siwe włosy. Powiedziałam jej, że 30 to tylko liczba. Tak samo jak 40 i 50. Marketingowcy wmawiają nam, że życie kończy się po trzydziestce i musimy zrobić wszystko, żeby wyglądać jak 20-latka. Chodzi o to, że jeśli zaakceptujesz siebie ze wszystkimi zmarszczkami i siwymi włosami, nie będą mieli na kim zarabiać.
Nie utrzymuję kontaktów towarzyskich z nieciekawymi ludźmi.
Utrzymywałam relacje z przyjaciółmi z dzieciństwa, ponieważ znamy się od tylu lat. Chociaż dawno temu stało się jasne, że idziemy w różnych kierunkach, a po naszych spotkaniach czułam się źle. Nie nawołuję do zrywania wszystkich znajomości, które nam nie odpowiadają. Ale zminimalizowanie kontaktów jest całkiem realistyczne.
Nie dopasowuję się do standardów urody.
Kiedyś naprawdę chciałam mieć sylwetkę
Moja przyjaciółka Lena waży 100 kg. Jej były mąż nazywał ją krową i zmuszał do głodowej diety. W pewnym momencie Lena zdała sobie sprawę, że lubi dobre jedzenie bardziej niż swojego męża. Rozwiodła się, a po rozwodzie wzięła się za siebie, ale w innym sensie: wyrzuciła bezkształtne bluzy z kapturem, w których mąż kazał jej ukrywać ciało, ufarbowała włosy i zapisała się na taniec orientalny, o którym od dawna marzyła.
Teraz nie brakuje jej zalotników. A wszystko dlatego, że Lena pokochała siebie. Dokładnie przy tej wadze. Jest uroczą okrągłą kobietką, która emanuje ciepłem i przyciąga do siebie jak magnes. Każda kobieta jest piękna, jeśli lubi swoje odbicie w lustrze. A cyferki na wadze są nieistotne.
Nie zaniedbuję własnego komfortu.
Kiedyś krępowało mnie wczesne wychodzenie z imprez, przez co byłam niewyspana i w fatalnym stanie psychicznym przed pójściem do pracy. Teraz bez zastanowienia dzwonię po taksówkę i mówię im wprost, że czas do łóżka, więc do widzenia.
W domu mam zasłony zaciemniające, nawilżacz powietrza i materac ortopedyczny. A zamiast szpilek mam wygodne buty na niskim obcasie z wkładkami robionymi na zamówienie.
Nie przedkładam cudzych interesów nad własne.
Jakieś 10 lat temu wychodziłam do sklepu po dżinsy i wracałam z mnóstwem t-shirtów, szortów, sukienek dla dzieci. Mąż pytał, gdzie moje nowe dżinsy. A ja zapominałam o sobie. Teraz jestem mądrzejsza: idę na zakupy spożywcze, biorę sobie ciastko zamiast setnego samochodziku dla syna i zjadam je z czystym sumieniem. I nie wstydzę się: tak kupuję moim dzieciom dobrą mamę.
A kilka miesięcy temu zepsuła się pralka mojej teściowej. Mieszka naprzeciwko, więc zaczęła prać u nas. Mimo, że ma wystarczająco dużo pieniędzy na nową pralkę. Całe 2 godziny prania (bo szybkich trybów nie uznaje) siedziała u nas, popijając herbatę moimi ciasteczkami, marudząc o swoich chorobach i pouczając. I tak 2-3 razy w tygodniu. W międzyczasie nie mogłam ani pracować, ani odpoczywać. Podpowiedzi, że czas kupić pralkę, nie rozumiała. W końcu nie wytrzymałam i przed jej kolejną wizytą włożyłam brudne pranie do pralki i zakręciłam dopływ wody. A kiedy teściowa przyszła, zaczęłam lamentować, że pralka nie działa. Teściowa pogmerała w przyciskach i zrezygnowała. A kiedy zapytałam ją, czy nie chciałaby dołożyć się do zakupu nowej pralki, wyskoczyła z mieszkania jak oparzona. A ja spokojnie odkręciłam kran i wyprałam pranie.
Doceniam swoje osiągnięcia.
Społeczeństwo, internet, wychowanie przez rodziców i wiele innych rzeczy narzuciło mi te wszystkie „musisz się spełnić”, „musisz się ustatkować w życiu”, „musisz zbudować karierę”. Cóż, ja tego wcale nie muszę i dobrze mi z tym! Jestem zwykłym człowiekiem. Nie znam się na biznesie, nie mam w sobie żyłki komercyjnej, moim idolem nie jest Steve Jobs ani Elon Musk, nie jestem ambitna. I to jest w porządku.
A kiedy jest mi źle, chwalę siebie za każdy drobiazg: za wytarcie kurzu z półki, a czasem nawet za wstanie z łóżka. I nigdy się nie zniechęcam, ponieważ nie mogę czuć się źle z powodu braku wielkich osiągnięć. Mój wewnętrzny spokój stał się o wiele cenniejszy niż duma.
Nie odkładam na później spełniania marzeń.
Zawsze chciałam śpiewać, ale kiedy to robiłam, mama demonstracyjnie zatykała sobie uszy. Kiedy byłam studentką, nie śpiewałam razem z innymi przy ognisku, ponieważ strasznie wstydziłam się swojego głosu. W wieku 32 lat zapłaciłam za pierwszą lekcję śpiewu. Nie, nie śpiewam teraz jak diva operowa, ale prawdopodobnie prześcignę moje koleżanki na karaoke.
Jeśli marzyłaś o spłynięciu kajakiem po rzece, przefarbowaniu włosów na niebiesko lub kupnie psa, nie musisz już czekać, aby zrealizować swoje marzenia. W wieku 40 lat nie ma żadnego znaczenia, co powiedzą babcie przed blokiem, sąsiedzi, a nawet twoja matka. W końcu każdy żyje swoim własnym, niepowtarzalnym życiem i nie ma co odkładać tego na jutro.
Podejście do wieku bardzo zmieniło się w ostatnich latach. Kobiety po 50. urodzinach żyją pełnią życia i nie przejmują się upływającym czasem. A niekiedy wręcz przeżywają wtedy drugą młodość.