10 momentów w pracy, które przebiły wszelkie granice absurdu

Życzliwość okazywana w skrytości też bywa niezapomniana. Czasami prosty gest ze strony nieznajomego może wiele zmienić. Poniżej zgromadziliśmy historie o ludziach, którzy nieoczekiwanie wykonali serdeczny gest — który został dostrzeżony, doceniony i będzie na zawsze zapamiętany.
W szkole byłam bardzo nieśmiała i trzymałam się na uboczu. Dziewczyna z mojej klasy, Sarah, zawsze broniła mnie przed innymi, kiedy mi dokuczali. Tylko dzięki niej szkoła była znośna.
Kiedy poszłyśmy do liceum, nasz kontakt się urwał. Wiele lat później zostałam prawniczką i otworzyłam własną kancelarię. Pewnego dnia zobaczyłam, że umówiła się na konsultacje. Zamarłam, kiedy wyznała, że grozi jej eksmisja i może stracić cały majątek. Wyglądała na okropnie przybitą.
Kiedy opowiedziała mi swoją historię, obiecałam, że zajmę się jej sprawą pro bono. I wygrałyśmy. Odzyskała mieszkanie i powiedziała, że ją uratowałam. A ja się tylko odwdzięczałam.
Jechałem do domu tą samą trasą co zawsze. Nagle spadł ulewny deszcz. Samochody poruszały się żółwim tempem, a wycieraczki ledwo nadążały. Kiedy zatrzymałem się na czerwonym świetle, zauważyłem kobietę z dzieckiem, stojących na przystanku autobusowym. Obydwoje byli przemoczeni, bez schronienia, bez parasola, po prostu stali objęci w deszczu.
Zawahałem się. Nie znałem ich. Ale coś w głębi mojej duszy nie pozwoliło mi tego tak zostawić. Opuściłem szybę w aucie i podałem jej parasol. „Proszę”, powiedziałem. „W domu mam jeszcze jeden”.
Wyglądała na zaskoczoną, ale po chwili jej oczy uśmiechnęły się. Nie mówiła dobrze po angielsku, ale skinęła głową i szepnęła: „Dziękuję”. Jej dziecko również spojrzało na mnie z buzią otwartą z zaciekawienia. Odeszli powoli z parasolem, który chronił ich przed deszczem.
Kiedy siedziałem w aucie i na nich patrzyłem, poczułem, jak ogarnia mnie ciepło. To nic takiego, ale zrobiło dużą różnicę.
Kiedy byłem na studiach, miałem kłopoty finansowe. Po długim, wyczerpującym dniu poszedłem na zakupy. Przy kasie okazało się, że nie wystarczy mi pieniędzy na mleko i chleb. Poprosiłem kasjerkę, żeby je odłożyła, a ona dziwnie na mnie spojrzała.
Zrobiło mi się wstyd i szybko stamtąd wyszedłem. Wtedy rzuciłem okiem na paragon i zamarłem. Był tam napis: „Proszę poczekać na ławce”. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale postanowiłem poczekać.
Po pięciu minutach przyszła ta sama kasjerka, niosąc papierową torbę. W środku było mleko, trochę owoców i batonik. Chciałem to oddać, ale ona potrząsnęła głową: „Wszystko jest opłacone. Proszę się nie przejmować”. Przez całą drogę do domu powstrzymywałem łzy.
To wydarzyło się jakieś 15 lat temu. Mieszkałem wtedy w furgonetce z wygasłą rejestracją i całe dnie spędzałem w parku miejskim. Mogłem tam wziąć prysznic i spacerować. Policjant, który patrolował tę okolicę, zwrócił uwagę na mnie i na moje nieważne tablice rejestracyjne. Ostatecznie nie wystawił mi mandatu, tylko powiedział, jak przedłużyć ważność rejestracji. Dał mi swoją wizytówkę i dodał, że w razie potrzeby mogę się do niego zgłosić. Kiedy odszedł, zorientowałem się, że razem z wizytówką wcisnął mi do ręki gotówkę. Nie zdążyłem mu nawet podziękować, ale nigdy nie zapomnę jego i jego dobroci. © Pretty_Fun_309 / Reddit
Tata opowiadał mi tę historię za każdym razem, kiedy mijaliśmy kogoś, kto stał na poboczu. Kiedy był młodszy, jeszcze przed epoką smartfonów i ogólnodostępną pomocą drogową, jego samochód zepsuł się na mało uczęszczanej drodze. Nie miał zasięgu, a wokół nie było żadnych zabudowań.
Powiedział, że siedział przez jakiś czas oparty czołem o kierownicę, starając się opanować narastającą panikę. Wtedy zatrzymał się obok niego poobijany pickup. Wysiadł z niego mężczyzna z gęstą brodą i ze skrzynką na narzędzia w ręku i zapytał: „Mogę rzucić okiem?”.
Tata powiedział, że facet praktycznie milczał podczas pracy, kiwał tylko głową od czasu do czasu, wycierał ręce w szmatę i był bardzo skupiony. Po dwudziestu minutach silnik zaryczał, jakby zupełnie nic się nie stało. Tata poprosił mężczyznę o jakieś dane kontaktowe, żeby wysłać mu zapłatę. On tylko się uśmiechnął i powiedział: „Odpłać komuś tym samym”. Odjechał, a mój tata nigdy więcej go nie zobaczył.
Powiem jedno: mój tata nigdy tego nie zapomniał. Za każdym razem, gdy widział kogoś na poboczu, zatrzymywał się i oferował pomoc. Zawsze. Bo kiedyś ktoś mu pomógł, choć wcale się tego nie spodziewał. To na zawsze odmieniło jego podejście.
Wciąż pamiętam swój pierwszy dzień w tej nowej szkole, jakby to było wczoraj. Ściskałam tacę z lunchem, serce mi waliło i starałam się nie wyglądać na zagubioną, choć czułam się zupełnie nie na miejscu. Stołówkę wypełniał śmiech i rozmowy, w których nie brałam udziału.
Każdy stolik wyglądał na pełny, nawet jeśli były przy nim puste krzesła. Znacie to uczucie, kiedy każde miejsce wydaje się zajęte, nawet jeśli nikt go nie pilnuje? I wtedy ją zobaczyłam.
Zauważyła, że stoję bezradna i niepewna siebie. Bez słowa zdjęła plecak z sąsiedniego krzesełka i uśmiechnęła się. „Jeśli chcesz, to się przysiądź” — powiedziała, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Wątpię, czy wiedziała, jak wiele to dla mnie wtedy znaczyło.
To proste zaproszenie, życzliwy gest, był początkiem czegoś pięknego. Zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Po latach, kiedy stałam na podium i odbierałam swój dyplom ukończenia szkoły, wiedziałam, komu muszę podziękować: „dziewczynie, która zrobiła dla mnie miejsce w chwili, kiedy nie umiałam się odnaleźć”.
Czekałem w kolejce na lotnisku. Nagle zauważyłem, że kobieta obok mnie cicho płacze. Wyglądała na zmęczoną, może przytłoczoną. Podsłuchałem, jak agent mówi jej, że będzie musiała zostawić jedną walizkę, jeśli nie uiści dodatkowej opłaty za bagaż. Nie wiedziała, co zrobić, trzymała swoje torby kurczowo.
To oczywiste, że zabrakło jej pieniędzy. Nawet się nie zastanawiałem: „Proszę doliczyć opłatę do mojego biletu” — poprosiłem agenta.
Kobieta odwróciła się do mnie z szeroko otwartymi oczami. „Nawet mnie pan nie zna” — szepnęła. Nie rozumiała, co się dzieje. „Nie muszę” — odpowiedziałem z uśmiechem.
Nieco później usiedliśmy przy tej samej bramie. W ramach podziękowania zaprosiła mnie na kawę. Chwilę porozmawialiśmy. Powiedziała, że leci poznać swojego pierwszego prawnuka. W walizce miała mnóstwo ręcznie wykonanych prezentów i list, który napisała wspólnie ze swoim dawno nieżyjącym mężem. Zawsze marzyła o tym, żeby przekazać go pierwszemu prawnukowi.
To był jeden z tych poranków: nie zabrałam portfela z domu, miałam praktycznie rozładowaną baterię w telefonie, a w dodatku brakowało mi czasu. Stałam w kolejce w kawiarni. Miałam nadzieję, że uda mi się zapłacić Apple Pay, ale niestety apka zawiesiła się w najważniejszej chwili. Już miałam odejść z kolejki.
Wtedy facet, który stał za mną, na oko czterdziestoletni, w roboczych butach, ze zmęczonymi oczami, powiedział: „Ja zapłacę”. Podziękowałam mu, ale szczerze mówiąc, było mi trochę głupio. Czekaliśmy razem na nasze zamówienie. Powiedziałam nieśmiało: „Mam dziś kiepski dzień”.
Pokiwał głową i powiedział: „Dobrze to znam. Miałem takich wiele”. Zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział, że przez dwa lata był bezdomny i jego przetrwanie zależało od wielu drobnych gestów i życzliwości innych ludzi. „Trudno zapomnieć, kiedy ktoś nas potraktuje po ludzku” — powiedział.
Ta darmowa kawa to był wstęp do jednej z najciekawszych rozmów, jakie odbyłam od lat. Dał mi nie tylko ciepły napój, ale coś znacznie ważniejszego.
Nasza kwiaciarnia zrezygnowała z zamówienia w dniu ślubu, nie podając żadnego powodu. Wysłali tylko wiadomość, że nie dadzą rady.
Siedziałam na schodach kościoła w swojej sukni, z telefonem w ręku, starając się nie zwariować. Nie miałam bukietu, kwiatów wzdłuż nawy, dekoracji. Wszystko przepadło.
Wtedy zobaczyłam kobietę z dwójką dzieci i wózkiem pełnym świeżych kwiatów. Podeszła do mnie zapytała: „Wszystko w porządku?”.
Opowiedziałam jej, co się stało. Śmiałam się przy tym przez łzy. A ona od razu odpowiedziała: „Mieszkam tuż obok. Proszę poczekać 20 minut”.
Wróciła z pełnymi wiadrami. Lilie, słoneczniki, polne kwiaty z jej podwórka. Nawet zioła, takie jak rozmaryn. Usiadłyśmy na chodniku i zaczęłyśmy je układać.
Uśmiechnęła się i powiedziała: „Nie będą pasować do pani tablicy na Pintereście, ale przynajmniej są”.
To prawda. Były idealne.
Tak jak ten dzień.
Mój przyjaciel opowiedział mi tę historię jakiś czas temu i wciąż przyprawia mnie ona o dreszcze.
Zgubił portfel w metrze w godzinach szczytu. Co za koszmar! Dowód osobisty, karty kredytowe, gotówka — nawet zdjęcie babci, które zawsze miał przy sobie. Był załamany. Szczerze mówiąc, w naszym mieście to oznacza, że portfel przepadł na zawsze.
Ale dwa dni później znalazł go w skrzynce pocztowej. Nic z niego nie znikło. Pojawiła się za to złożona kartka papieru. To niepodpisany list. Ktoś napisał: „Znalazłem to na peronie w metrze. Też miewałem ciężkie chwile. Głowa do góry. Będzie lepiej”.
Poza tym dołożył mu... 20 dolarów.
Kiedy przyjaciel mi to opowiedział, zamyślił się, jakby wciąż nie mógł w to uwierzyć.
Nie chodziło o pieniądze, tylko o życzliwość. Fakt, że ktoś włożył tyle wysiłku w to, żeby mu pomóc. Nie był wobec niego obojętny.
To był ostatni tydzień roku akademickiego. Skończyłam właśnie rozmowę z mamą. Nie mogła mi przysłać więcej pieniędzy. Zbliżał się termin zapłaty za czynsz, a ja od dwóch dni nie jadłam żadnego porządnego posiłku.
Siedziałam w bibliotece i próbowałam się uczyć, ale nie mogłam się skupić na nauce. Bolał mnie brzuch i czułam się wyczerpana. Nawet nie zauważyłam, że łzy spływały mi po twarzy. W pewnym momencie zaczął mi się przyglądać jakiś chłopak, który siedział parę biurek dalej. Po chwili wstał i wyszedł. Nie zwróciłam na to większej uwagi.
Kilkanaście minut później wrócił i do mnie podszedł. Postawił na moim biurku kawę i papierową torbę. Powiedział: „Zostawiłaś to na zewnątrz”. Popatrzyłam na niego zdezorientowana i odparłam, że nic nie zostawiłam. On się uśmiechnął i powiedział: „Właśnie że tak” i odszedł.
W torbie była kanapka, banan i liścik: „Dasz radę. Jeszcze jeden egzamin, jeszcze jeden dzień. Małymi kroczkami”.
Nigdy tego nie zapomnę.
To było w latach 90. Pomagałem bratu w przeprowadzce. Mój samochód zepsuł się na odludziu, a ja miałem rozładowany telefon. Nie mogłem skontaktować się z bratem. Zatrzymałem się na poboczu i czekałem bezczynnie. Nie było tam latarni, a było całkiem ciemno, więc nie było mnie widać. Minęło około 20 minut. Nagle zobaczyłem mężczyznę z latarką, który szedł w moją stronę z lasu.
Całkowicie zamarłem. Wyszedł z lasu i maszerował prosto do mnie. W ciemności widziałem tylko jego ciężki płaszcz i poruszające się światło latarki. Serce waliło mi jak oszalałe. Natychmiast zablokowałem drzwi.
Zatrzymał się kilka metrów od mojego samochodu i powiedział, że przysłał go mój brat, żeby naprawił mój samochód. Wciąż nie byłam pewien, więc siedziałem zmrożony. Nie naciskał. Po prostu cierpliwie stał i oświetlał ziemię przed sobą. Po chwili zobaczyłem światła jadącego pojazdu. To był mój brat.
Wysiadł ze swojego auta: „To Bill. Mój nowy sąsiad. Dobry człowiek”.
Opuściłem szybę i w końcu odetchnąłem. Wtedy podał mi koc, który niósł pod pachą. „Pomyślałem, że ci się przyda”.
Moja siostra opowiedziała mi kiedyś tę historię. Choć stwierdziła, że to „zwykły przejazd”, wiem, że to miał dla niej o wiele większe znaczenie.
Była świeżo po bardzo bolesnym rozstaniu, jednym z tych, po których człowiek czuje się całkiem zdruzgotany. Pewnego wieczoru zadzwoniła po Ubera, bo miała pojechać na noc do przyjaciółki. Kiedy tylko wsiadła do samochodu, ogarnął ją niepokój. Poczuła silny ucisk w klatce piersiowej, jakby nagle spadł na nią ciężar całego świata. Nie mogła oddychać, nie mogła się nawet rozpłakać ani wyjaśnić, co się dzieje.
Powiedziała, że kierowca musiał to zauważyć, bo na czerwonym świetle delikatnie ściszył muzykę i zapytał: „Wszystko w porządku?”. Oczywiście skłamała. Powiedziała mu: „Po prostu jestem zmęczona”. Nie zadał więcej pytań, żeby nie doprowadzić do niezręcznej sytuacji. Po prostu zmienił bieg. Dosłownie i w przenośni.
Zwolnił. Pojechał malowniczą trasą przez park, której nie znała. Puścił delikatną, fortepianową muzykę, jak ze snu. Kiedy w końcu zatrzymali się przed domem jej przyjaciółki, podał jej butelkę wody.
Powiedział przy tym: „Cokolwiek się dzieje, na pewno minie. Każdy to przeżywał”. Spojrzała na niego zaskoczona, a on kiwnął do niej głową i dodał: „Jestem kierowcą. Rozmowa z ludźmi często przypomina mi drogę, którą przeszedłem”.
Oczywiście próbowała dać mu napiwek, ale go nie przyjął. Powiedziała, że tamtej nocy po raz pierwszy poczuła, że może jednak będzie dobrze.
Ludzie okazują sobie życzliwość w najmniej spodziewanej chwili, nieświadomi, że mogą odmienić czyjeś życie. Przeczytajcie więcej opowieści, które podnoszą na duchu: 12 historii, które pokazują, że dzięki życzliwości łatwiej pokonać mrok.