17 przypadków gościnności, która była tak dziwna, że na długo zapadła w pamięć ludziom

Ludzie
rok temu

Oczywiście zazwyczaj nie odwiedzamy krewnych i znajomych tylko po to, aby się u nich najeść do syta. Ale można poczuć frustrację, gdy ktoś zaprasza nas na urodziny lub wesele, obiecując pyszny posiłek, a okazuje się, że dostajemy na obiad pół kotleta. Internauci opowiedzieli takie właśnie historie o absurdalnej gościnności, które na długo utkwiły im w pamięci.

  • Nie jem majonezu. W ogóle. Fakt ten zazwyczaj nie stanowi problemu. Z reguły na stole zawsze jest coś, czym można go zastąpić. Ale odwiedzałam kiedyś rodzinę, która dodawała majonez do wszystkich potraw. Nawet do śledzia. Wzięłam dwa plasterki kiełbasy i szynki. Troskliwa gospodyni natychmiast położyła na wędlinie łyżkę majonezu, pytając: „Dlaczego jesz to na sucho?”.
  • Byłam w podobnej sytuacji. Nie jem świeżej cebuli i zazwyczaj to też nie stanowi problemu: na stole zawsze jest coś bez cebuli. Ale kiedyś byłam na imprezie, gdzie cebula była wszędzie. Tego wieczoru jadłam tylko chleb i ciasto.
  • Miałam taki przypadek w dzieciństwie. Koleżanka zaprosiła mnie na przyjęcie urodzinowe. Przed podaniem głównego posiłku postawiła na stole szklankę lemoniady i wkruszyła do niej suche wafle. Mieszanina z każdą sekundą stawała się coraz bardziej obrzydliwa, a widok i smak wywoływały wymioty. Koleżanka ciągle powtarzała: „Zjedz, to jest pyszne!”. Nie byłam w stanie tego przełknąć, więc powiedziałam, że nie jestem głodna. Zapamiętałam to do końca życia.
  • Miałam krewną, która, podejmując gości, zawsze mówiła, że to już ostatni słoik tych marynowanych grzybków. Po takich słowach grzybki stawały mi w gardle i czułam, jakbym odejmowała od ust gospodarzom.
  • Kolega zaprosił mnie i moją córkę na urodziny swojego syna. Kiedy przyjechałyśmy, kolega zabrał córkę, zaprowadził ją do innych dzieci, a mnie posadził w kuchni z dwiema innymi mamami. Przez dwie godziny kolega i jego żona robili coś z dziećmi, a my głupio siedziałyśmy. Nie zaproponowali nam choćby kawy czy wody. Zabrałam córkę i poszłam do domu, nie czekając na tort. Program dla dzieci też był „super”: siedziały i oglądały film w telewizji.
  • Kiedyś zaproszono mnie na wesele do kawiarni, ale zapomniano mnie ostrzec, że każdy gość płaci za siebie. Nie miałam więc przy sobie zbyt wiele pieniędzy. Mogłam zamówić tylko owoce, ponieważ byłam na diecie. Najgorsze było potem. Ktoś z gości rozpuścił o mnie plotki, że zamówiłam steki i drinki, a potem nie zapłaciłam i wyszłam z wesela. Oczywiście nigdy więcej nie rozmawiałam ani z panną młodą, ani z innymi gośćmi z tej imprezy.
  • Miałam taką kuzynkę. Kiedy zaczynała sprzątać ze stołu, strząsała resztki potraw z półmisków na talerze gości. I to takim ruchem, jakiego normalni ludzie używają do wyrzucania resztek do kosza na śmieci. Powiedzieć, że byłam zszokowana, to mało.
  • Wiele lat temu zostaliśmy zaproszeni na wizytę do znajomych i byliśmy bardzo zaskoczeni. Było 7-8 osób, a podano 6 kotletów, 2 kawałki smażonej ryby, talerz tłuczonych ziemniaków i sałatkę w małej miseczce. Gospodyni kładła nam na talerze po pół kotleta i łyżkę tłuczonych ziemniaków. Minęło tyle lat, ale wciąż to pamiętam.
  • Kiedyś gospodyni zaproponowała mi kanapkę z czarnym kawiorem. Pomyślałam, że kawior wygląda trochę dziwnie, ale zaczęłam go jeść. Wtedy zdałam sobie sprawę, że bardzo dziwnie smakuje! Gospodarz przyszedł i spytał żonę: „Dlaczego podajesz ten kawior? On jest...” Ale nie dokończył. Przestraszył się groźnego spojrzenia gospodyni. Okazało się, że kawior był zepsuty! A ja się zatrułam.
  • Moja córka miała wtedy około 8 lat. Przyjaciółka zaprosiła ją na przyjęcie urodzinowe. Kiedy moja córka wróciła z imprezy do domu, zauważyłam, że jest zdenerwowana. Zaczęłam ją wypytywać, jak wyglądało przyjęcie. Powiedziała, że dzieci siedziały i bawiły się w pokoju, a w innym pokoju przy stole siedzieli dorośli. A solenizantka co jakiś czas podbiegała do nich, żeby coś zjeść.
    Zapytałam: „No, a tort chociaż podali?”. A moja córka powiedziała: „Nie, tylko koleżanka przybiegła do nas z kawałkiem tortu, który zaraz się skończył”. Wkurzyłam się, poszłyśmy z córką do sklepu i kupiłyśmy ciasto.
  • Mój były mąż ma takich przyjaciół. Kiedyś zaprosili nas na kebaba. Przyszliśmy, a tam była tylko garstka mięsa, ledwie wystarczająca dla jednej osoby. Nie rozumiem czegoś takiego, jaki jest sens zapraszania gości, jeśli wszystkiego im się żałuje?
  • Teściowie zaprosili wszystkich krewnych mojego męża z dziećmi na przyjęcie urodzinowe gospodyni. Było dużo ludzi, 15 osób. Stół był nakryty głównie przekąskami i wędlinami. Po małej przekąsce wyszliśmy na świeże powietrze. Wróciliśmy, a stół był już posprzątany, a półmiski przeniesione do kuchni i lodówki. To by było na tyle. Wracamy do domu...
  • Miałam znajomych, którzy często zapraszali mnie do siebie. Dużo wtedy pracowałam, więc rzadko udawało nam się spotkać. Kiedy już się umówiliśmy, od razu się zaczynało: „Kup groszek, śmietanę, ogórki kiszone, chleb...”. I tak do wieczora, co jakiś czas były telefony: „Zapomnieliśmy o sałacie, mamy za mało ziemniaków...”. W końcu sama przynosiłam wszystkie składniki na potrawy. Oczywiście nie było czasu czekać, aż się ugotują, więc wychodziłam wcześniej. Po kilku latach zupełnie przestałam się z nimi spotykać.
  • Pewnego dnia poszliśmy do domu przyjaciół mojego męża. Byłam już w zaawansowanej ciąży. Dzień przed naszą wizytą zadzwonili i zapytali, co mogę zjeść i czy nie miałabym nic przeciwko, gdyby zamówili pizzę. Jak normalni ludzie, wiedząc, że podczas wizyty będzie poczęstunek, nie jedliśmy przed wyjściem. Kupiliśmy jednak ciastka, by nie iść z pustymi rękami. Ostatecznie zostaliśmy w domu naszych przyjaciół przez 3,5-4 godziny. Nigdy nie zobaczyliśmy tej pizzy. Gospodyni twierdziła, że nie zamówiła, bo nie wiedziała, jaką lubimy. Tak, oczywiście, nie wpadła na pomysł, żeby zapytać. Dobrze, że były ciastka...
  • Koleżanka zaprosiła mnie na swoje urodziny. Przyszłam z mężem, a na stole była tylko sałatka z buraków. Były też surowe piersi z kurczaka, ale koleżanka czekała, aż jej mąż wróci z pracy. Gdy tylko dotarł do domu, usmażyła dla niego kurczaka. Nawet nam go nie zaproponowała. Od tamtej pory nie jadam sałatki z buraków.
  • Jedyną wizytą, która mnie zaskoczyła, była ta, podczas której w ogóle nie podano nic do jedzenia. Mówiono, że jest mięso i ziemniaki, ale mięso trzeba usmażyć, a ziemniaki obrać i ugotować. I nikt tego nie robił. Na stole postawili miskę z zakurzonymi pistacjami, które podjadaliśmy, aby stłumić głód. Ale kiedy stamtąd wyszliśmy, zjedliśmy wspaniały posiłek w restauracji. Nigdy nie zrozumieliśmy, czemu nas tak potraktowano.
  • Mój mąż i ja zostaliśmy zaproszeni przez jego mamę na urodzinowy lunch o 13:00. Przyjeżdżamy, a jej nie ma, wyjechała na działkę. Mój teść jest zagubiony, nic nie wie. Lodówka jest pusta. Wtedy nie było telefonów komórkowych. Wszyscy się martwią. Około trzeciej przychodzi gwiazda i od progu mówi: „Dlaczego nic nie jest gotowe?”.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły