Mój eksperyment: dwa tygodnie bez smartfona i nieoczekiwane konsekwencje tej decyzji

Psychologia
21 godziny temu

Życie czasem stawia przed nami nieoczekiwane wyzwania. Mój eksperyment zaczął się od zgubienia telefonu w najbardziej niefortunnym momencie. Ale zamiast biec po nowy gadżet, zdecydowałam się na ryzykowny krok: całkowity cyfrowy detoks. Rezultat dwóch tygodni bez mediów społecznościowych, powiadomień i niekończącego się przewijania był o wiele bardziej kontrowersyjny, niż mogłam przewidzieć.

Artykuł zawiera obrazy wygenerowane przez sztuczną inteligencję.

Ta historia zaczęła się jak zwykła podróż do innego kraju, ale okazała się poważnym wyzwaniem. Najpierw długa jazda pociągiem na lotnisko, potem męczący lot z dwoma przesiadkami (lot bezpośredni niestety nie mieścił się w moim budżecie).

Z rozczochranymi włosami, cieniami pod oczami i uczuciem, jakbym została przepuszczona przez maszynkę do mięsa, z powodzeniem przeszłam przez kontrolę paszportową. Nareszcie długo wyczekiwany moment: po tych wszystkich godzinach podróży w końcu wpadłam w ramiona mojej przyjaciółki. Kilka minut później, gdy euforia zaczęła słabnąć, zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu smartfona. Muszę powiadomić rodzinę, że nic mi nie jest! Nagle wpadłam w panikę, bo... nie znalazłam telefonu.

„No proszę, Natalia, co za numer! Udało ci się zgubić telefon po przekroczeniu granicy obcego kraju!” — ta myśl została w mojej głowie. Totalna katastrofa.

Brak gadżetu skomplikował całą podróż: nie mogłam oddalić się od przyjaciółki nawet na krok, nie mogłam robić zdjęć i dzielić się wrażeniami z bliskimi, nie mogłam przewijać wiadomości w kolejkach czy środkach transportu, nie mogłam nawet zadzwonić, kiedy chciałam. A jednak moja ręka automatycznie sięgała do kieszeni — a co, jeśli tym razem znajdę tam mój telefon?

Ten incydent był dla mnie sygnałem: czas cieszyć się życiem, a nie blaskiem ekranu telefonu. Ale spokojnie, moje zanurzenie offline w kulturze innego kraju było naprawdę głębokie!

Kiedy leciałam do domu (ta podróż bez telefonu zasługuje na osobną historię, opowiem o tym na końcu), postanowiłam nie spieszyć się z zakupem nowego smartfona. Telefon mojego chłopaka, który spotkał się ze mną w domu, był całkiem odpowiedni na sytuacje awaryjne.

Chłopak nie był jednak entuzjastycznie nastawiony do mojego pomysłu. Jak mogłoby być inaczej, skoro mieszkamy razem i musimy się do siebie dostosować w ramach testu, który sobie wymyśliłam. Ale moi rodzice zareagowali na mój pomysł w inny sposób: nie tylko mnie poparli, ale wręcz się w niego zaangażowali!

Tak rozpoczął się mój nowy eksperyment — dobrowolny cyfrowy detoks. Teraz najważniejsze pytanie brzmiało: jak długo wytrzymam?

Kiedy podróżowałam, przyzwyczaiłam się już do braku telefonu w moich rękach, więc pierwsze dni w domu minęły bez większych problemów. Uwolniło to mnóstwo czasu, którego wcześniej zawsze mi brakowało.

Nagle zaczęłam dotrzymywać terminów, przestałam spóźniać się do pracy, zrobiłam generalne porządki, uporządkowałam wszystkie zapomniane szuflady z rzeczami. Pięknie! Nawiasem mówiąc, bez ciągłych wyskakujących i dzwoniących powiadomień poprawiła się moja koncentracja, a w nocy zasypiałam znacznie szybciej, bo nie kusiło mnie już przewijanie mediów społecznościowych do północy.

Pozbyłam się też głupiego nawyku włączania filmików w tle. Kiedyś było tak, że bez względu na to, co robiłam w domu, w tle zawsze musiała być gadająca głowa. Podczas gdy na początku cisza była męcząca dla ucha, wkrótce moje myśli stały się jaśniejsze, a mój umysł przestał być chaotyczny.

Jedną z głównych wad mojego pomysłu był fakt, że musiałam nosić przy sobie tylko gotówkę, co okazało się dla mnie strasznie niewygodne. Zapomniałam już, jak to jest stać w kolejce w sklepie, przekopując się przez banknoty, podczas gdy zniecierpliwieni klienci wzdychają za mną.

Ale były też plusy: przestałam kompulsywnie zamawiać wszystko przez internet! Wcześniej, dla szybkiej dawki dopaminy, dodawałam do koszyka najróżniejsze ubrania: czułam się, jakbym już miała następną koszulę, a paczka zaraz miała przyjść. A czasami, będąc w złym nastroju, zamawiałam w pośpiechu rzeczy, których wcale nie potrzebowałam.

Piąty dzień bez telefonu. Wszystko wydawało się iść gładko, ale mój chłopak musiał zostać dłużej w pracy. Chciałam ponarzekać, ale zdałam sobie sprawę, że nie byłby w stanie mnie o tym uprzedzić. Szóstego dnia wrócił do domu o północy. Zapytałam go, dlaczego, a on ze złością krzyknął: „Stałaś się zbyt czepliwa! Bez telefonu gapisz się na mnie dosłownie co minutę. Jestem tym zmęczony!”. Poza tym był strasznie zirytowany tym, że moi krewni dzwonili na jego telefon. Był zmęczony tym pośredniczeniem między nami.

Wtedy zdałam sobie sprawę z przerażającej rzeczy: mój cyfrowy detoks nie zepsuł mojej relacji. Po prostu obnażył prawdę: konflikty w moim związku narastały od dłuższego czasu, a mój eksperyment tylko uwypuklił problemy.

Jednocześnie czułam się nieswojo, że część mojego wirtualnego życia, w której dzieliłam się z innymi moimi doświadczeniami, odkryciami i osobistą kreatywnością, zniknęła. Tęskniłam za aprobatą i wsparciem, które otrzymywałam z ekranu telefonu w postaci komentarzy i serduszek. Po kilku dniach poczułam się tak, jakby o mnie zapomniano. Nie miałam motywacji ani energii do kontynuowania testu.

Wyniki mojego eksperymentu

Rzeczy, które mnie uszczęśliwiły:

  • Lepsza koncentracja;
  • Więcej czasu dla siebie;
  • Przestałam się spóźniać i nie dotrzymywać terminów w pracy;
  • Zrobiłam generalne porządki w mieszkaniu i przegląd moich rzeczy;
  • Lepiej spałam;
  • Zaoszczędziłam pieniądze.

Czego się nie spodziewałam:

  • Stałam się bardziej niespokojna, ponieważ miałam czas na autorefleksję;
  • Pod koniec eksperymentu czułam się samotna i pozbawiona wsparcia;
  • Płacenie gotówką było niewygodne;
  • Zerwałam z chłopakiem (ale wierzę, że tak jest lepiej!).

Rezygnacja ze smartfona w 100% jest nierealna, bo cyfrowy świat jest już częścią naszego życia. Ale możliwe jest kontrolowanie tego uzależnienia. Przynajmniej czasami warto odłożyć telefon na bok i rozejrzeć się dookoła. Świat jest wart naszej uwagi!

PS Droga powrotna do domu

Zgodnie z obietnicą opowiadam o mojej wyprawie powrotnej do domu, z dwiema przesiadkami, nocnym pociągiem i bez smartfona.

Przed lotem oczywiście się przygotowałam: uzbroiłam się w notatnik, w którym zapisałam wszystkie ważne liczby, narysowałam mapy tras i zanotowałam rozkłady jazdy pociągów. Nie zastanawiałam się jednak, czym zająć się w drodze. Wszystkie moje książki były w formacie audio (dziękuję, telefonie!), a w obcym kraju nie mogłam znaleźć rodzimej prasy. Teraz jednak znam już każdy zakątek dwóch ogromnych lotnisk, bo miałam czas, by zwiedzić je wzdłuż i wszerz.

Pierwsza przesiadka szybko uświadomiła mi, że poruszanie się po nieznanym terenie nie jest moją mocną stroną. Znam dobrze angielski, ale miejscowi, chcąc pomóc obcokrajowcowi, nie zawsze pokazywali właściwy kierunek. Z bagażem, w upale, przeszłam kilka niepotrzebnych kilometrów w poszukiwaniu autobusu, który zabrałby mnie do hotelu, w którym musiałam spędzić noc przed kolejnym lotem.

A oto ostatni akord: noc w pociągu. Wiele godzin czekania na dworcu, górna kuszetka w wagonie, zmęczenie, głód.... Ale kiedy w końcu zobaczyłam w oknie moje rodzinne miasto, było już po wszystkim. Byłam w domu.

Cały rok czekamy z utęsknieniem na wakacje, by móc odpocząć w miłym hotelu i skorzystać z jego wspaniałych udogodnień. Czy jednak zdajemy sobie sprawę, co naprawdę dzieje się w tych pozornie idealnych miejscach? Pracownicy hotelowi to jedyne osoby, które mogą nam opowiedzieć o różnych ciekawych szczegółach, które hotele z pewnością wolałaby zataić przed gośćmi.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły

tptp