18 osób, które przyszły z wizytą i zostały zaskoczone zwyczajami swoich gospodarzy

39-letnia Sarah napisała do redakcji Jasnej Strony i opowiedziała historię, w której przeplatają się wątki miłości, lojalności i zdrady. Przez lata bezinteresownie opiekowała się chorą matką swojego męża — gotując dla niej, wożąc ją na do lekarza, a nawet rezygnując z własnych potrzeb, aby zapewnić kobiecie komfort.
Kiedy matka Sary poważnie zachorowała, Sarah oczekiwała takiego samego wsparcia. Zamiast tego jej mąż chłodno zasugerował dom opieki. To ultimatum wprawiło ją w osłupienie, ale nie wycofała się. Wściekła i rozżalona postanowiła dać swojemu aroganckiemu mężowi lekcję, której nigdy nie zapomni.
Sarah napisała: „Mój mąż i ja nie mamy dzieci. Mamy duży dom i jest w nim sporo miejsca. Moja teściowa mieszka z nami i nie mam nic przeciwko. Ale niedawno u mojej mamy zdiagnozowano poważną chorobę i zasugerowałam, żeby też się do nas wprowadziła. Ku mojemu zdumieniu, mój mąż wpadł we wściekłość i powiedział: «Nawet nie waż się o tym myśleć! Nie chcę mieć takiego ciężaru na swoich barkach!»”.
Kobieta pisze: „Mój mąż ma 45 lat, ja 39 i jesteśmy małżeństwem od 12 lat. Nigdy nie mieliśmy dzieci i może dlatego nasz dom zawsze wydawał się zbyt duży, zbyt cichy. Mój mąż, Mark, i ja mamy mnóstwo miejsca — pięć sypialni, wielkie podwórko, pokój słoneczny, który zamieniłam w kącik do czytania, i nie tylko”.
Kobieta napisała: „Wiele lat temu, kiedy matka męża nie była już w stanie mieszkać sama, chętnie ją przyjęłam. Gotowałam, woziłam ją do lekarza i nigdy nie narzekałam. Kiedy u mojej matki zdiagnozowano ciężką chorobę, powiedziałam mężowi, żeby zaprosić również moją mamę. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, odmówił z obojętnością i zasugerował, że zamiast tego powinnam umieścić ją w domu opieki”.
Sarah wyznała: „Nie spodziewałam się takiego okrucieństwa i egoizmu ze strony Marka. Myślałam, że go znam, a kiedy moja mama zachorowała, wydawało mi się oczywiste, że też z nami zamieszka. Spodziewałam się, że rozmowa z Markiem będzie praktyczna, a nawet czuła. Zamiast tego złamał mi serce.
«Dom opieki byłby bardziej odpowiedni dla kogoś w jej stanie» — powiedział, nawet nie podnosząc wzroku znad tabletu”.
Napisała: „Roześmiałam się, myśląc, że to okrutny żart. «Mówisz poważnie? Twoim zdaniem powinnam ją wywieźć do ośrodka, podczas gdy twoja matka śpi pod naszym dachem?».
Mark opuścił tablet. Jego wyraz twarzy był zimny i bezduszny. «Margaret jest moją odpowiedzialnością. Twoja matka... cóż, jest twoją».
Miałam wrażenie, jakbym miała się rozpaść. «Ona umiera, Mark. Zostało jej kilka miesięcy. A może tygodni».
«I chcesz spędzić te miesiące, zamieniając nasz dom w hospicjum?» odparł. «Zastanów się. Będzie potrzebowała opieki w pełnym wymiarze godzin, maszyn, pielęgniarek — jak to wpłynie na nasze życie?».
Nasze życie. Te słowa zabolały. Nagle zdałam sobie sprawę, że według niego nasze życie nie bierze mnie pod uwagę, jeśli miałoby to cokolwiek utrudnić.
Uznał moje milczenie za przyzwolenie. Zorganizował wizytę w pobliskim ośrodku opieki — ładnym, czystym, z obsługą. Moja mama rozejrzała się w milczeniu, po czym chwyciła mnie za rękę i powiedziała: «Jeśli to jest miejsce, gdzie muszę być, kochanie, to rozumiem».
Wróciłam do domu i płakałam tak mocno, że zwymiotowałam. Nie byłam jeszcze zła. Byłam tylko załamana”.
Sarah pisze: „Ale coś zaczęło się we mnie zmieniać. Patrząc, jak Margaret je posiłki, które ugotowałam, śmieje się z programów, które dla niej nagrałam, zaczęłam się wściekać. „Czy to sprawiedliwe?” — pomyślałam. „Moja matka, moja opoka, cierpi samotnie, podczas gdy jego matka jest rozpieszczana jak królowa”.
Mimo to odgrywałam swoją rolę: troskliwej żony, cierpliwej synowej.
Aż nadeszła karma.
Pewnego dnia Mark upadł w kuchni, trzymając się za bok. Na początku powiedziano, że to zapalenie wyrostka robaczkowego. Potem miał powikłania. Czekała go dłuższa rekonwalescencja. Przez parę tygodni wymagałby opieki, bo miał ograniczoną mobilność. Nie poradziłby sobie z higieną i podstawowymi czynnościami. Co za ironia losu!
Wrócił do domu blady i wyczerpany. Margaret zapytała, czy przygotujemy dla niego pokój. Spojrzałam na nią i przypomniałam sobie z bólem, co zrobił mojej matce.
„Nie”, powiedziałam. „Zarezerwowałam mu pokój w przyszpitalnym hotelu. Dwa razy dziennie przyjeżdża tam transport. Mają obsługę pielęgniarską”.
Spojrzał na mnie, jakbym postradała zmysły. „Wysyłasz mnie do hotelu? Dopiero co miałem operację!”
„Wiem” — powiedziałam słodko. „Ale pomyślałam, że nie chcesz zamienić naszego domu w szpital. Jak to wpłynie na nasze życie?”.
Margaret zatkało. Mark próbował się kłócić, ale wręczyłam mu broszurę hotelu i powiedziałam: „Nie martw się. Jeśli to wystarczająco dobre dla mojej umierającej matki, to na pewno będzie wystarczająco dobre dla ciebie”.
Wyszedł. Patrzyłam z werandy, z założonymi rękami, jak kuśtyka do samochodu. Samotnie.
Tego samego wieczoru zadzwoniłam do mamy i powiedziałam: „Pakuj się. Wracasz do domu”.
Płakała. Ja też. Nawet Margaret płakała.
W kolejnych tygodniach dom wypełnił się ciepłem. Mama zaczęła się znów uśmiechać — słabo, ale szczerze. Margaret siadała przy jej łóżku i, robiąc na drutach, spokojnie z nią rozmawiała. Nawet ona widziała to, czego nie dostrzegł Mark — czym jest prawdziwa miłość.
Mark wrócił po dwóch tygodniach, pokorny i cichy. Nigdy nie przeprosił, nie wprost. Ale patrzył na mnie inaczej. Jakby zdał sobie sprawę, może po raz pierwszy, że nie jestem kimś, kogo można zepchnąć na bok, kiedy pojawiają się kłopoty.
Nigdy nie pozwoliłam mu o tym zapomnieć. Każda zimna noc, każdy samotny posiłek, każdy telefon, w którym błagał o pomoc — pozwoliłam, by to wszystko tkwiło w jego sercu jak kamień.
Bo czasem jedynym sposobem, by nauczyć kogoś empatii, to pokazać mu smak tego, jak traktuje innych.
A on bywa gorzki".