20 osób, które poczuły się w miejscu pracy jak na planie sitcomu


Istnieją dwa typy ludzi: jedni podchodzą do wszelkich zakupów z rozwagą, zastanawiając się nad ich koniecznością, a drudzy natychmiast wrzucają do wirtualnego lub rzeczywistego koszyka cokolwiek, co im się spodoba. Należę do drugiego typu i zaczęło mnie to niepokoić, ponieważ na takie spontaniczne zakupy przeznaczam lwią część mojego budżetu. Dlatego zdecydowałam się na eksperyment i przez trzy miesiące nie kupowałam nic, oprócz produktów spożywczych.
Na początku powiem, że przed rozpoczęciem eksperymentu kupiłam bieliznę i skarpetki, a także środki do prania i sprzątania domu. Tak się złożyło, że w momencie, kiedy zdecydowałam się na eksperyment, te rzeczy akurat mi się kończyły. Lubię kupować kilka rodzajów żeli do prania i płynów do płukania, ale tym razem ograniczyłam się do jednej butelki każdego środka, więc eksperyment zaczął się jeszcze przed jego oficjalnym startem. Dodatkowo postanowiłam podkręcić poziom trudności na maksimum i do zakazu spontanicznych zakupów dodałam też tabu na wszelkie kulinarne zbytki, jak ciastka czy cukierki.

Mogłabym powiedzieć, że ten eksperyment odbył się w imię racjonalnego spożycia i ekologii, ale nie, jego cel był czysto pragmatyczny i egoistyczny: umiejętne rozporządzanie swoimi środkami. Zakaz objął również zabawki dla kota, bo ciągle je kupuję, ale on nie interesuje się niczym poza dość obszarpaną myszą, która ma już od dwóch lat, a wszystko, co nabywam, po kilku tygodniach trafia do lokalnego schroniska. Dlatego zdecydowałam, że część zaoszczędzonych pieniędzy przekażę właśnie tam.
A z ubraniami jest jeszcze ciekawiej. Chcę to wykorzystać jako motywację, żeby wrócić do formy, nie kupując rzeczy w moim obecnym rozmiarze: w idealnej wersji mogę zaoszczędzić na zakup tych samych dżinsów pod moje nowe wymiary. Nie, nie mam szalonych stosów ubrań, wręcz przeciwnie. Problem w tym, że z moich 8 koszulek noszę tylko 2. Kolejne 5 źle na mnie leży i oddałam je do sklepu z używaną odzieżą. Jedną, która kiedyś idealnie pasowała, zostawiłam jako motywację. Pracuję zdalnie i w ogóle jestem domatorką, więc ilość zdecydowanie przewyższała moje potrzeby.
Poza tym postanowiłam zrezygnować z dostaw jedzenia. Zamawiam je co najmniej trzy razy w tygodniu, a żeby dostawa była darmowa, muszę osiągnąć odpowiednią kwotę. I to nie coś pożytecznego, jak przysłowiowa kasza gryczana i pierś z kurczaka, ale napoje gazowane, cukierki i inne niezdrowe słodycze. Teraz będę chodzić do sklepu z listą zakupów i ściśle się jej trzymać. Na przykład jestem fanką różnych makaronów i kupuję kolejne opakowanie w kształcie, którego jeszcze nie mam. Teraz będę kupować tylko jedno opakowanie i nie wezmę nowego, dopóki nie skończę obecnego.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, było przejrzenie listy produktów na platformie handlowej, które mam dodane do ulubionych. Wyglądała jak pchli targ, można tam znaleźć wszystko, od pierścionków i nasion papryki po masażer do nóg i teleskop. Bezwzględnie usunęłam stamtąd wszystko, bo skoro do tej pory nic z tej listy nie zamówiłam, znaczy, że nie jest mi to potrzebne. Dodatkowo założyłam oddzielną skarbonkę w aplikacji banku, gdzie odkładałam 30% pieniędzy, które mogłabym wydać na pilne wydatki. Aby dodać sobie determinacji, postanowiłam kupić wszystko, co mi wpadnie w oko i wydaje się rozsądnym zakupem po zakończeniu eksperymentu, ale już za zaoszczędzone pieniądze. Nawiasem mówiąc, teleskop tam pozostał: to moje dawne marzenie i postanowiłam na nie zaoszczędzić.
Specjalnie, żeby się sprawdzić, tak powiedziałabym, w terenie, poszłam do sklepu i upatrzyłam sobie parę spodni i koszulek, które będą na mnie pasowały, jeśli mój eksperyment się powiedzie i uda mi się choć trochę zbliżyć do wyznaczonego celu.
Poza tym, podobało mi się tam kilka koszulek w moim obecnym rozmiarze, a ich cena dzięki zniżce była niska, dlatego odłożyłam do skarbonki 50% tej kwoty. A jeszcze dzielnie przeszłam obok kilku punktów z fast foodem, stoiska z perfumami i kącika z kawą na wynos. 30% ich łącznego kosztu również wyleciało do skarbonki. W tym momencie poczułam pewną euforię...hurra, jestem dorosła, potrafię się kontrolować.
Prawie co tydzień chodzimy ze znajomymi na quizy i z nich postanowiłam nie rezygnować, bo i tak praktycznie nie wychodzę z domu. Odbywają się w knajpie z bardzo smaczną kuchnią, ale jedzenie z restauracji też trafiło na listę zakazów. Kiedyś zamawiałam danie i napój, podczas eksperymentu ograniczałam się do wody przyniesionej z domu. I oczywiście jedna trzecia zaoszczędzonej sumy trafiała do skarbonki. I choć trudno mi było siedzieć bez jedzenia, gdy wszyscy wokół coś jedli, byłam z siebie bardzo dumna. A w domu czekało na mnie zdrowe jedzenie, takie jak ta sama kasza gryczana i pierś – jeszcze jeden powód, by być z siebie dumną.
Nuda jest głównym wrogiem oszczędności. Jak tylko zaczynało mi się nudzić lub czułam się nieswojo, od razu szłam do lodówki lub zaczynałam dodawać masę rzeczy do ulubionych. Podczas eksperymentu zastąpiłam to grą na gitarze, którą kupiłam kilka miesięcy wcześniej, i ta sztuczka zadziałała. Nawyk wyrobiłam dosłownie w miesiąc: jak tylko czuję, że mi się nudzi lub żołądek domaga się jedzenia, biorę do ręki gitarę. Jeśli po 10 minutach gry nadal myślę o kawałku mięsa, to znaczy, że głód jest prawdziwy, a nie, nazwijmy to, emocjonalny. Z kolei chęć kupienia czegoś z nudy zawsze udawało mi się pokonać dzięki grze na gitarze.
Tydzień po rozpoczęciu eksperymentu zadzwoniła do mnie krewna i zaprosiła na ślub za miesiąc. Odmówiłam, a na pytanie, dlaczego, odpowiedziałam, że prowadzę eksperyment, a zakup prezentu do niego nie pasuje. Wieczorem przy herbacie otworzyłam komunikator i zobaczyłam, że usunięto mnie z ogólnego rodzinnego czatu. A co najzabawniejsze, przed tym telefonem temat nadchodzącego ślubu nawet się nie pojawiał. Było trochę przykro, ale cóż zrobić, eksperyment to eksperyment.

Czy naruszyłam przebieg eksperymentu w okresie trzech miesięcy? Tak, oczywiście. Ale te odstępstwa dotyczyły jedynie jedzenia: raz zamówiłam dostawę, ponieważ byłam chora, a drugi raz zjadłam burgera w jednej z fast-foodowych restauracji, bo bardzo miałam na niego ochotę. I chyba był to najsmaczniejszy burger w moim życiu, bo w czasie zdrowej diety moje kubki smakowe odzwyczaiły się od tak intensywnych smaków. Jednak dzięki temu zrozumiałam, że nie można rezygnować z jedzenia, które sprawia radość nie tylko żołądkowi, ale i mózgowi — to pewna droga do załamania i pochłonięcia wszystkiego, co nie przybite.
A rezygnacja z kupowania czegokolwiek przebiegła bez załamań. Kupowałam tylko jedzenie dla siebie i kota oraz żwirek do kuwety. Raz kupiłam papier toaletowy, bo bez niego, jak rozumiecie, trudno żyć. W trakcie eksperymentu skończył mi się żel pod prysznic, ale nie zdecydowałam się go kupić, myłam się mydłem, którego miałam spory zapas. Nie zauważyłam żadnej różnicy, mydło spełniało swoją funkcję całkiem dobrze.
A co z celem zmieszczenia się w swoją koszulkę? Zaczęła pasować znacznie luźniej. Tak, jeszcze nie idealnie, ale jak to się mówi, mam cel i do niego zmierzam. Dodatkowo udało mi się zwalczyć moją ochotę na słodycze i teraz potrafię się bez nich obejść.
Ogólnie eksperyment mi się podobał, a wyniki mnie ucieszyły — udało mi się odłożyć sumę wystarczającą na zakup tych koszulek i nie tylko. Ale na dworze zrobiło się już chłodno. Nadeszła jesień i potrzeba na taką odzież tymczasowo zniknęła. Jedyne co zrobiłam, to przekazałam 20% zaoszczędzonych pieniędzy schronisku dla bezdomnych zwierząt.
Czy zdecyduję się to powtórzyć? Zdecydowanie tak. Podobało mi się zarówno samo doświadczenie, jak i suma, która znalazła się w skarbonce. Teraz podchodzę do zakupów rozsądnie — kupuję tylko to, co jest naprawdę potrzebne, czy to para jeansów, czy żel pod prysznic, nie pozwalając nudzie podejmować decyzji za mnie.
Oczywiście, mój eksperyment może nie być odpowiedni dla wszystkich, szczególnie dla tych, którzy nie mieszkają sami. Ale nie miałam na celu stworzenia uniwersalnej instrukcji, chciałam jedynie podzielić się osobistym doświadczeniem.
Czy próbowaliście przeprowadzać podobny eksperyment? Podzielcie się swoimi doświadczeniami w komentarzach.











