Studentka wkurzała swoich wykładowców nieuzasadnionymi skargami. Ale oni genialnie się na niej odegrali
Od 17 lat uczę w placówce uniwersyteckiej, która przygotowuje do studiów medycznych. Przez te wszystkie lata zdarzały się różne rzeczy, zarówno dobre, jak i złe, ale nigdy nie miałem ochoty zemścić się na uczniu, dopóki nie spotkałem mojej Nemezis.
Studentka, o której mowa, nie była zbyt zdolna, ale miała wybuchowy temperament. I naprawdę chciała iść do szkoły medycznej. Uważała, że mój przedmiot jest trudny, więc postanowiła usunąć mnie z drogi za wszelką cenę. Zdała sobie sprawę, że najlepszym sposobem na odniesienie sukcesu jest nieustannie wysyłanie skarg na wszystko.
Tak się składa, że w środowisku akademickim i szkolnictwie wyższym wystarczająca liczba skarg sprawia, że delikwentowi daje się wyższą ocenę, a następnie czym prędzej wysyła do kolejnego profesora, żeby się z nim męczył. Tak więc Nemesis dołożyła wszelkich starań, aby znaleźć coś, na co można narzekać:
- Egzamin składał się z 80 pytań, a w sylabusie było ich 75 — skarga;
- Notatki z wykładów były w formacie PDF, a ona wolałaby w PowerPoincie — skarga;
- Części materiału w testach nie było na wykładach (była w zadanych lekturach) — skarga;
- Nie odpowiedziałem na jej maila tego samego dnia — skarga;
- Wszystko, co mówię, robię i myślę — skarga.
W końcu sytuacja eskalowała do punktu, w którym moi przełożeni nie mogli już dłużej jej ignorować. Zostałem wezwany na dywanik do biura dziekana.
Dziekan: — Wysłała już ponad tuzin skarg na ciebie.
Ja: — Tylko tyle? Myślałem, że będzie ich znacznie więcej.
Dziekan: — Normalnie bym się nie czepiał, zwłaszcza że ta studentka jest koszmarna. Ostatnim razem sprowadziła nawet prawnika. Ale udało ci się pobić jej poprzedni rekord skarg. Nie skarżyła się na żadnych innych członków wydziału w bieżącym semestrze. W niektórych skargach podkreśla, że to ty się jej czepiasz. (Chodzi o to, że w przeglądach przypadków klinicznych zawsze nazywałem pacjentów jej imieniem, ale w rzeczywistości w grupie były 3 inne studentki o tym imieniu). W każdym razie, nie wkurzaj jej. Po prostu przebrnij jakoś przez ten rok.
Ja: — Nie ma sprawy. Dzięki za rozmowę, stary.
Ostatecznie wystawiłem Nemesis ocenę wyższą, niż na to zasługiwała, bo do tego właśnie dążyła, i umyłem od tego ręce.
Rok później zostałem mianowany szefem komitetu, który przygotowuje listy polecające dla kandydatów na studia. Znana mi już studentka akurat złożyła wniosek o rekomendację.
Nawiasem mówiąc, studenci mają prawo nie chcieć takiego listu. A nawet powinni odmówić, jeśli obawiają się negatywnej oceny ze strony wydziału. Nemesis postąpiła jednak inaczej i wysłała oficjalny list do komitetu, w którym wyjaśniła, że ze względu na problemy ze wszystkimi profesorami, którzy mieli napisać listy rekomendacyjne, przed wysłaniem listów chce się upewnić, że zawierają one poprawne informacje i są napisane w odpowiednim tonie. Chciała też sprawdzić ich treść, zanim zostaną włączone do pakietu rekomendacji.
Wydział nie chciał zaogniać sytuacji, bo wiadomo... prawnicy. Ale jeden śmiałek wpadł na pomysł napisania maksymalnie entuzjastycznych listów pochwalnych. Tak pretensjonalnych w tonie, że powinno się je napisać Hawkingowi, Einsteinowi, Newtonowi lub Feimanowi i wysłać do Komitetu Noblowskiego.
Dosłownie stworzyliśmy dzieło sztuki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że studentka z jej ocenami mogła otrzymać tyle pochwał, zwłaszcza od całego wydziału.
W tym samym czasie dodałem do listów notatki stwierdzające, że dziewczyna wcześniej złożyła skargi przeciwko każdemu członkowi komisji, więc informacje zawarte w listach mogły zostać zniekształcone. Wcześniej nasz prawnik starannie przeanalizował sytuację od strony prawnej, żeby się upewnić, że nie naruszamy żadnych przepisów regulaminu.
Opieraliśmy się na punkcie, że komisja musi ujawnić w swoich listach rekomendacyjnych okoliczności, które mogły wpłynąć na wiarygodność i jakość rekomendacji. Tej informacji studentka nie mogła zobaczyć z wyprzedzeniem, w tym celu trzeba było wysłać specjalną prośbę, gdy listy już trafiły do adresatów.
Wysłała podania o przyjęcie na prawie każdą możliwą uczelnię medyczną i większość zagranicznych oddziałów. Podejrzewam, że kosztowało to jej rodziców mnóstwo pieniędzy. Ale skoro zapewniali swojej niewykształconej córce prawnika, to i za to chętnie zapłacili, byle tylko wreszcie wysłać ją z domu.
Jak można sobie wyobrazić, wraz z jej podaniami instytucje otrzymały te wspaniałe rekomendacje z trzema akapitami dotyczącymi skarg na nauczycieli i życzeń studentki do wcześniejszego przeczytania listów. Nie trzeba być geniuszem, by odczytać między wierszami, co się tutaj działo. Członkowie komisji rekrutacyjnych odrzucali jej podania raz za razem.
Ostatecznie żadna instytucja jej nie zaakceptowała. Ponad 30 podań i wszystkie odrzucone. Cały wydział się z tego śmiał.
Myślę, że mogą mi teraz podziękować wszyscy ci, którym uratowałem życie, uniemożliwiając tej dziewczynie zostanie jednym z najbardziej niekompetentnych lekarzy w historii!
Historia ta wywołała lawinę emocji wśród użytkowników sieci: niektórzy cieszyli się, że studentka została przywołana do porządku, inni byli zszokowani systemem, który pozwala takim ludziom uzyskać dobre oceny, a jeszcze inni wspominali podobnych kolegów ze studiów.