Szefowa śledziła mnie na urlopie. Po powrocie odkryłam, co nią kierowało

Ludzie
18 godziny temu

W dzisiejszym świecie, w którym jesteśmy stale online, granica między życiem zawodowym a prywatnym coraz bardziej się zaciera. Od pracowników oczekuje się dostępności o każdej porze, także w czasie wolnym, w imię „zaangażowania” czy „nagłych spraw”. Urlop, który miał być chwilą oddechu, często staje się testem lojalności albo... narzędziem kontroli.

Historia naszej czytelniczki:

Cześć, Jasna Strono!

Po miesiącach pracy po 12 godzin dziennie, odwołanych weekendach i praktycznie zamieszkaniu przy biurku, w końcu dostałam zgodę na tygodniowy urlop. Czekałam na to od dawna — żadnych spotkań, żadnych maili, tylko plaża, książki i spokój. Już drugiego dnia zawibrował telefon. Wiadomość od szefowej: „Udostępnij swoją lokalizację na żywo. Muszę mieć pewność, że naprawdę jesteś na urlopie”.

Myślałam, że to żart.

Na początku uznałam, że to żart. Roześmiałam się i nie odpisałam. Jednak ona wcale nie żartowała. Po kilku minutach przyszedł kolejny SMS. Potem telefon. Kolejna wiadomość. Byłam w szoku — jej próby kontaktu nie ustawały i z każdą chwilą stawały się coraz bardziej natarczywe. Następnego ranka obudziłam się i zobaczyłam jeszcze bardziej niepokojącą wiadomość: „Jeśli nie udostępnisz lokalizacji, będę zmuszona uznać urlop za nieautoryzowany”. Potem było tylko gorzej.

Robiło się coraz dziwniej.

Wniosek urlopowy złożyłam z kilkutygodniowym wyprzedzeniem — to ona go zatwierdziła, pisemnie. W końcu nie wytrzymałam. Napisałam jej, żeby dała mi spokój i przypomniałam, że mam zatwierdzony urlop i nie jestem jej nic winna. I wtedy zaczęło się robić naprawdę dziwnie. Odezwała się do mnie koleżanka z pracy: „Hej... jesteś w tym kurorcie nad morzem? Widziałam twoje zdjęcie”.

Prawdziwy powód całego zamieszania

Okazało się, że moja szefowa „po cichu” wybrała się na urlop do tego samego kurortu co ja. I to w towarzystwie pewnego żonatego kolegi z działu. Kiedy zobaczyła moje zdjęcie, wpadła w panikę, że mogłabym ich rozpoznać albo — co gorsza — wygadać się komuś. Jej dziwne prośby o lokalizację nie miały więc nic wspólnego z zaufaniem. Chodziło o czystą panikę. Chciała dokładnie wiedzieć, gdzie jestem, żeby mnie unikać.

Od mojego powrotu do pracy nie dostałam od niej żadnej wiadomości. Co ciekawe — nikt inny też. Oficjalnie jest „na urlopie”.

Dziękujemy za podzielenie się historią! Praca jest ważną częścią życia, ale nigdy nie powinna odbywać się kosztem czasu prywatnego ani elementarnego szacunku. Gdy osoby na stanowiskach kierowniczych przekraczają granice, to oznaka braku profesjonalizmu. Takie historie przypominają, jak bardzo potrzebujemy dziś zdrowszych, bardziej zrównoważonych standardów pracy.

Jeśli ta historia dała wam do myślenia, przeczytajcie też: „Wypełniłem polecenie szefa: żadnych nadgodzin. Jego kariera runęła w jednej chwili”.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły