16 ciekawych historii, które ludzie przynieśli ze sklepu

Ludzie
2 godziny temu

Wydawać by się mogło, że wizyta w sklepie to zwykła codzienna rutyna, z którą na pewno nie powinno być problemów... ale nie w tych przypadkach. Czasem nawet wyjście po chleb może skończyć się zaginięciem męża, a kupno bluzeczki — dramatem w czterech aktach.

  • Pojechaliśmy kiedyś z mężem do supermarketu. Wchodzimy, on od razu bierze koszyk i idzie za mną. Po pięciu minutach się odwracam, a jego nie ma. Uznałam, że pewnie poszedł do działu z elektroniką, więc chodzę dalej sama, ale jego wciąż brak. Zaczynam się denerwować, dzwonię do niego jakieś pięć razy — nie odbiera. Po 30 minutach znajduję go przy stoisku z telewizorami: w ręku trzyma paczkę makaronu, a wzrok ma wlepiony w jakiś mecz piłkarski. Podchodzę i mówię: „Czy ty w ogóle jesteś normalny?”, a on odwraca się do mnie jak wybudzony z transu i mówi: „Gol był! Widziałaś, jaki był gol?!”. O mało co nie zabiłam go na miejscu tą paczką makaronu. © Mamdarinka / VK
  • W młodości pracowałam w sklepie odzieżowym. Przychodzi kobieta, zaczyna mierzyć upatrzoną bluzeczkę. Absolutnie jej nie pasuje, ale jest zachwycona. Proponuję, żeby przymierzyła inną. Ona się upiera, próbuje wyjść. Wyskakuję zza lady, zamykam sklep na klucz i mówię: „Wypuszczę panią dopiero wtedy, gdy pani przymierzy inną. Nie zmuszam do kupna, ale bez przymiarki nie wypuszczę”. Klientka w szoku — grozi, że zadzwoni na policję. Ja jednak stoję przy swoim. Z płaczem zaczyna się rozbierać i mierzyć rzeczy wybrane specjalnie dla niej. I wtedy następuje scena jak z filmu. Mierzy jedną — wygląda świetnie, drugą — jeszcze lepiej. Kobieta staje przed lustrem jak zahipnotyzowana i... zupełnie odmieniona. O tej pierwszej bluzeczce zapomina w jednej chwili. Przeobraziła się w zupełnie inną osobę. © Dzen
  • Kiedyś zamknęli nas w sklepie z ceramiką. Najwyraźniej były akurat skrócone godziny pracy. Weszliśmy, panie przy kasie spojrzały na nas, odwróciły się i dalej sobie rozmawiały. Pochodziliśmy, pooglądaliśmy, porównaliśmy ceny i nagle zrobiło się podejrzanie cicho. Idziemy do kasy — nikogo, a drzwi wejściowe zamknięte. Pokręciliśmy się w poszukiwaniu jakiegoś pracownika, aż trafiliśmy na tylne wyjście. Drzwi były otwarte, więc przez nie wyszliśmy i poszliśmy do domu. © Dzen
  • Weszłyśmy z koleżanką do sklepu odzieżowego. Od razu pojawiła się sprzedawczyni. Była starsza od nas i zapytała, czego szukamy. Powiedziałam jej wyraźnie, jakiej rzeczy (sweter) i w jakim kolorze (liliowym albo fioletowym) potrzebuję. Pani gdzieś zniknęła i po chwili wraca z beżową bluzką na guziki! W ogóle nie noszę takich fasonów, więc zapytałam: „Czy zrozumiała pani, o co prosiłam?”. W odpowiedzi usłyszałam: „Ja lepiej wiem, czego pani potrzebuje!”. Oczywiście odwróciłyśmy się na pięcie i wyszłyśmy. Niedługo potem ten sklep się zamknął. © Idea Naboko / Dzen
  • Weszłam do sklepu i zadzwoniłam do chłopaka, żeby zapytać, co mam kupić. Wtedy on zaczął mi szczegółowo opisywać, jaki dokładnie skład powinien mieć chleb. Wkurzyłam się i krzyknęłam: „Dobra, rozumiem, potrzebujemy chleba dla marud!”. Rzuciłam słuchawką i zapytałam sprzedawczynię: „Ma pani taki chleb?”. Ona trochę się zdziwiła, a potem zaprowadziła mnie do jednej z półek i zaczęła wyliczać: „Jest z rodzynkami, jest bez drożdży, jest bananowy...”. © Caramel / VK
  • Szukając prezentu urodzinowego, trafiłam do sklepu, gdzie była tylko jedna wolna ekspedientka, ale wyraźnie mnie unikała. Kiedy jednak przyszedł mój mąż, jej zachowanie nagle się zmieniło i od razu nabrała ochoty do pracy. Oglądałam torebkę, którą kupiłabym sobie sama, gdyby nie ta nieuprzejma sprzedawczyni. Mąż zapytał, czy ją chcę, ale odmówiłam, bo obsługa mnie zraziła. Kilka dni później mąż zrobił mi niespodziankę — podarował mi dokładnie tę samą torebkę. Zapytałam go, czy kupił ją w tym samym sklepie i czy to właśnie ta sprzedawczyni mu pomogła. Tak było. Powiedziałam mu wtedy, że chcę ją oddać. © wildkoala9009 / Reddit
  • Weszliśmy do popularnego sklepu z drzwiami. Na środku sali przy stole siedziała sprzedawczyni — łuskała słonecznik i czytała gazetę. Zerknęła na nas spode łba i kontynuowała lekturę. Nagle jedne drzwi w sali wystawowej się otworzyły i wyszedł drugi sprzedawca. Podszedł do nas z filiżanką herbaty i od niechcenia zapytał: „Czegoś państwo szukają?”. Dziękujemy, już niczego. © Ficus in Focus / Dzen
  • Jako dziecko marzyłam o zostaniu nauczycielką literatury. Ukończyłam szkołę z czerwonym paskiem, a uniwersytet z wyróżnieniem, ale żadna szkoła nie chciała przyjąć osoby z wadą wymowy! Zatrudniłam się więc jako zwykła kasjerka w supermarkecie. Pod koniec jednej ze zmian nie wytrzymałam i się rozpłakałam, a wtedy podeszła do mnie klientka. Zaczęłyśmy rozmawiać, podzieliłam się swoim nieszczęściem, a ona uśmiechnęła się i powiedziała: „Co pani opowiada? Wie pani, ile prywatnych szkół przyjęłoby panią z otwartymi ramionami?”. Zostawiła mi numer swojej przyjaciółki, zadzwoniłam do niej i umówiłyśmy się na współpracę. Tak trafiłam do prywatnej szkoły jako nauczycielka literatury, gdzie pracuję już trzeci rok! © Caramel / VK
  • Niedaleko miejsca pracy mojego męża był sklep, w którym sprzedawano świetne włoskie kanapki. Zatrzymywaliśmy się tam i braliśmy po jednej czy dwie na lunch, może raz albo dwa razy w tygodniu. Pewnego dnia, kiedy staliśmy przy kasie, ekspedientka uznała za stosowne wygłosić nam wykład o tym, że marnujemy pieniądze, kupując te kanapki. Stwierdziła, że taniej byłoby zrobić je w domu. Zignorowałam jej radę, zapłaciłam i wyszłam. Następnym razem, gdy przyszliśmy do tego sklepu, powtórzyła to samo, dodając, że nas nie stać na kupowanie kanapek i że zamierza powiedzieć o tym mojemu teściowi. Odpowiedziałam: „Słucham? A kim pani właściwie jest, żeby nam dyktować, na co nas stać, a na co nie? Nikogo poza nami nie powinno obchodzić, jak wydajemy swoje pieniądze!”. © Madamlunna73 / Quora
  • Wpadliśmy z mężem do sklepu meblowego obejrzeć sofę i kuchnię na działkę. Lato, upał straszny. Przydzielono nam konsultantkę — młodziutką dziewczynę. Pewnie ktoś z rodziny załatwił jej wakacyjną pracę. Na nogach klapki, do tego top z gołym brzuchem i króciutka spódniczka. Doczepione rzęsy jak wachlarze, napompowane usta. W buzi guma do żucia — co chwilę dmuchała balony. Niezła postać, co? Na żadne pytanie nie potrafiła odpowiedzieć, tylko mrugała oczami. I choć nie lubię się awanturować, tym razem nie wytrzymałam — musiałam zgłosić administratorowi sprawę ubioru w pracy i poprosić o kompetentnego sprzedawcę. Sofę w końcu kupiliśmy. © Natalie / Dzen
  • Musiałam kupić strój na pewną uroczystą okazję. Weszłam więc do eleganckiego butiku w jednym z ekskluzywnych centrów handlowych. Właściciel próbował mi pomóc i pokazał kilka propozycji. Większość odrzuciłam. W końcu stracił cierpliwość i z uniesionymi brwiami rzucił: „Moja droga, pani kompletnie nie zna się na modzie!”. Nietrudno się domyślić, że doszliśmy z tym dżentelmenem do wniosku, iż odpowiedniego stroju w jego lokalu nie znajdę. © Arlene Walsh / Quora
  • Wpadłem do sklepu budowlanego po linoleum. Poprosiłem sprzedawców: „Proszę odciąć trzysta osiemdziesiąt i czterysta osiemdziesiąt”. Przywiozłem linoleum do domu, rozkładam je — brakuje kawałka. Zmierzyłem — 3 metry i 18 centymetrów. Drugi kawałek — 4 metry i 18 centymetrów. Jadę z powrotem do sklepu i pytam sprzedawców, jak to w ogóle możliwe. A oni na to: „No przecież sam pan prosił: trzy sto osiemdziesiąt i cztery sto osiemdziesiąt”. Jak ludzka głowa może coś takiego wymyślić? Trzy metry i sto osiemdziesiąt milimetrów? © zlopas / Pikabu
  • Kiedy byłam studentką, dorabiałam jako sprzedawczyni w salonie ślubnym. Sprzedawałam wtedy więcej sukien niż pozostałe dziewczyny. Zawsze uważnie słuchałam panien młodych, z ogromną przyjemnością pomagałam im wybrać tę jedyną kreację. Klientki przysyłały do mnie swoje przyjaciółki, siostry, znajome. Po czterech miesiącach pracy zostałam zwolniona ze słowami: „Za dobrze sobie radzisz, inne za tobą nie nadążają”. Kurtyna. © Dzen
  • Wiele lat temu dopiero zaczynałam jeździć na rowerze na dłuższe dystanse. Razem z ojcem wybraliśmy się na tygodniową wyprawę rowerową. Żeby było wygodniej, postanowiłam kupić żelową nakładkę na siodełko. Gdy powiedziałam sprzedawczyni, czego potrzebuję, usłyszałam w odpowiedzi: „Pani po prostu musi się uodpornić”. Wyszłam, nie mówiąc ani słowa. Uznałam, że ta osoba nie zasługuje na żadne tłumaczenia. © Mary Wehrle / Quora
  • Dziś kupiłam sukulent, którego w sklepie nawet nie mieli już na liście produktów. Dogorywał. Przy kasie kasjerka spojrzała na mnie z pogardą i burknęła: „Co, reanimować się pani zachciało?”. Odpowiedziałam, że tak. Dodałam, że jeden już u nich padł, bo przecież go nie podlewają. Na to usłyszałam: „A kto niby ma podlewać?”. Ponieważ rośliny nie było w systemie, skasowali mi ją przy kasie jako... puszkę szprotek. © Margarita S-Begemotom / Dzen
  • Pracowałam na kasie w supermarkecie. Podszedł chłopak i zapytał: „Mogę się z panią rozliczyć w niestandardowy sposób?”. Odpowiedziałam: „Tak, kończę o 20:00, więc mniej więcej o tej porze możemy iść na kawę”. Chłopak trochę się zmieszał i powiedział: „Ja właściwie chciałem zapłacić za zakupy drobnymi monetami, ale na kawę z panią też bardzo chętnie pójdę”. Czasem jednak moja pewność siebie działa dobrze — mieszkamy razem już trzeci rok. © Chambers ** / VK

tutaj zebraliśmy historie 15 osób, które w kawiarni lub restauracji doświadczyły takich spektakli, że zupełnie zapomniały o jedzeniu.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły