16 historii z podróży, które wywołały prawdziwą burzę emocji

Miejsca
2 godziny temu
16 historii z podróży, które wywołały prawdziwą burzę emocji

Chyba każdemu z nas choć raz zdarzyło się wyruszyć w podróż z wielkimi planami i idealnie zaplanowaną trasą, a wrócić z barwnymi historiami o tym, jak wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Paradoksalnie to właśnie te nieprzewidziane momenty stają się później wspomnieniami, które najchętniej opowiadamy znajomym, gdy rozmawiamy o naszych wyjazdach.

  • Zarezerwowałem hotel przy ulicy Dworcowej i powiedziałem żonie oraz córce: „Będziemy mieszkać tuż przy zamku!”. Kiedy dotarliśmy na miejsce, oniemieliśmy — okazało się, że to „Dworcowa” a nie „Dworkowa”. Najzabawniejsze jest to, że przecież łatwo było to sprawdzić, tylko po prostu w najmniej odpowiednim momencie mózg mi się zawiesił. W efekcie nocowaliśmy niemalże na dworcu, parkowaliśmy przy samym peronie, ale było super: hotel był dobry i bardzo cichy (XIX wiek, mury o grubości metra), z widokiem na perony i pociągi. Romantycznie. © Dzen
  • SSpacerujemy po Egipcie, córka ma 3 lata — jasne włoski, loczki, nie sposób oderwać od niej wzroku. Podchodzą do nas miejscowe kobiety i zachwycone zaczynają cmokać: „Jaka śliczna dziewczynka, czy można wziąć na ręce?”. Żona aż zadrżała, więc mówię: „Przepraszam, nie”. I wtedy jedna z nich zadaje pytanie, które kompletnie zbiło mnie z tropu: „A mogę chociaż ją pocałować?”. Odpowiedziałem stanowczo: „Nie!”. Kobiety odeszły oburzone, coś między sobą komentując — najwyraźniej dyskutowały o tym, jacy to z nas okropni ludzie, bo nie pozwoliliśmy obcym osobom brać i całować naszego dziecka. © alexanderpopoff_official
  • Byłam w Dubaju, poślizgnęłam się pod prysznicem i złamałam dwa paznokcie. Umówiłam się więc na manicure. Miałam zwykłe ombre, ale kosmetyczka przez 15 minut je oglądała, cmokała językiem i wyceniła naprawę dwóch paznokci tak, jakby robiła całe dłonie. Okej. Uciekłam jednak z salonu, gdy bez dezynfekcji i bez rękawiczek sięgnęła po jakiś ostry pilnik i zaczęła próbować usuwać nim resztki żelu. Nie tak się to robi! W pokoju sama delikatnie spiłowałam pozostałości złamanych paznokci i więcej nie ryzykowałam u zagranicznych specjalistek. Swojej kosmetyczce z wakacji przywiozłam nawet czekoladki — za to, że jest taka fachowa, w jej salonie panuje sterylna czystość, a ceny są rozsądne.
  • Na Krecie zachciało nam się pochrupać pestki słonecznika, więc weszliśmy do supermarketu. Były tam jednak tylko długie, białe, półpuste pestki. Chodziliśmy wzdłuż alejki, szukając — może jednak się uda. Obok kobieta z obsługi układała towar. My między sobą: „Chyba mamy pecha...”. A kobieta nagle odwraca się do nas i mówi naszym językiem: „Takich pestek tu w ogóle nie ma!”. © Dzen
  • Podróżowałem po Laosie. Wskoczyłem do autobusu, a to okazał się kurs... z weselną imprezą! Wszyscy elegancko ubrani, muzyka na pełen regulator, a ja stoję w zakurzonych ubraniach z torbą bananów. Zamiast mnie wyprosić, kazali mi tańczyć w przejściu razem z nimi. To była najbardziej absurdalna i jednocześnie najzabawniejsza podróż w moim życiu. © Reddit
  • Wybrałem się też na wędrówkę w Chile. Dzień był okropny: brak wody, upał. Potem znalazłem strumień i rozbiłem obóz. Kiedy już miałem odpocząć, usłyszałem hałas. Wychodzę z namiotu i widzę ludzi na koniach — lokalnych kowbojów. Ostrożnie się uśmiechnąłem, oni odwzajemnili uśmiech, zatrzymali się obok i nawet trochę porozmawialiśmy. A w nocy wyciągnęli z sakw całe mnóstwo jedzenia, rozpalili ogromne ognisko i zaprosili mnie do wspólnego świętowania Bożego Narodzenia! Następnego dnia po raz pierwszy w życiu wsiadłem na konia i ruszyłem z nimi dalej. Ta wędrówka zmieniła się w najbardziej niezapomnianą przygodę mojego życia. © Reddit
  • Florencja dosłownie emanuje kulturą na każdym kroku. W tym mieście przydarzyła mi się zabawna historia. Byłem tam z włoskim przyjacielem i chciałem odwiedzić muzeum. On powiedział, że nie chce iść, bo za drogo. W końcu jednak poszliśmy. Kiedy Włoszka przy kasie zorientowała się, że jesteśmy obcokrajowcami (przynajmniej ja), pozwoliła nam wejść za darmo. © Reddit
  • Pewnego razu odpoczywaliśmy z mężem w Tajlandii. Wynajmowaliśmy małe bungalowy i zawsze zostawialiśmy buty na werandzie. Niedaleko naszego domku często biegały psy — miłe, przyjazne, uwielbiane przez miejscowych. My zwykle nawet nie zwracaliśmy na nie uwagi. Jak się okazało — niesłusznie, ponieważ psy ukradły nasze buty. Trochę się zasmuciliśmy, ale to przecież drobna strata, bo klapki można kupić na lokalnym targu. Mąż jedynie ponarzekał, że przepadły mu dobre buty. Co ciekawe, niedługo potem przy plaży jakaś inna psina w biegu ukradła mu czapkę. © VK
  • Kilka lat temu byłam z przyjaciółką w Tajlandii. Pewnego razu poszłyśmy do wypożyczalni skuterów i poznałyśmy Hindusa, który tam pracował. Okazał się być bardzo miły i sympatyczny. Rozpoczęliśmy rozmowę, zaczęliśmy omawiać nasze kraje. Pochwaliłam Indie, bo zawsze podobała mi się kultura tych ludzi, ich tradycje, seriale. Był bardzo zaskoczony, zaprosił mnie na kolację, a ja się zgodziłam. Do dziś wspominamy, jak siedzieliśmy w jednym z lokali w Tajlandii i wspólnie śpiewaliśmy: „Jimmy, Jimmy, acha-acha”. Wciąż utrzymujemy kontakt, dobrze się dogadujemy, a nawet umówiliśmy się, że w bliskiej przyszłości odwiedzę go w Indiach. © VK
  • Większość ludzi nie wie, że swobodnie mówię po hiszpańsku. Podczas wakacji w Meksyku z mężem weszliśmy do restauracji. Podano nam menu po angielsku, ale odwróciłam je i z tyłu znalazło się to samo po hiszpańsku, tylko z cenami o połowę niższymi. Oczywiście złożyłam zamówienie po hiszpańsku. © Reddit
  • Podczas mojej pierwszej wizyty w Bangkoku przypadkowo trafiłem na święto Songkran. Nic o nim nie wiedząc, szedłem do pracy i nagle zaczęto oblewać mnie wodą i obsypywać mąką. Myślałem, że w biurze będę bezpieczny, ale grubo się myliłem. Mój garnitur został bezpowrotnie zniszczony, ale za to całe miasto tętniło radością. © Reddit
  • Byłam na wakacjach w Turcji i postanowiłam spróbować prawdziwego tureckiego kebabu. Znalazłam sympatyczny lokal, zamówiłam danie, a sprzedawca zaproponował, że doda trochę firmowego ostrego sosu. Zgodziłam się, nie wiedząc, że „ostry sos” w Turcji oznacza „naprawdę bardzo ostry sos”. Kiedy go spróbowałam, zrobiło mi się tak strasznie gorąco, że prawie się rozpłakałam. Sprzedawca spojrzał na mnie i powiedział: „Wiesz, to był dopiero początek. Mogę zrobić jeszcze ostrzejszy, jeśli chcesz!”. Oczywiście domyślałam się, że mieszkają tam „odporni” ludzie, ale żeby aż tak... Jak oni w ogóle mogą jeść coś aż tak piekielnie ostrego?! © VK
  • Podróżowaliśmy z rodziną po Japonii i wynajęliśmy niewielki pokój na przedmieściach, żeby choć na chwilę poczuć, jak to jest tam naprawdę mieszkać. Pewnego dnia rozpadał się deszcz, więc wbiegliśmy do sklepu spożywczego. Jeden z mężczyzn zauważył, że nie mamy parasola i łamaną angielszczyzną zaproponował, żebyśmy wzięli jego. Następnie po prostu odszedł. Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo Japończycy są życzliwi i uważni na drobne potrzeby innych. © Reddit
  • Miałam 17 lat, pojechałam z mamą do Chin. Spacerujemy, mijamy grupę miejscowych. Nagle jeden Chińczyk wskazuje palcem na mamę, uśmiecha się i mówi: „Bejbi!”. Potem przejechał ręką po brzuchu i zaczął się śmiać. My oczywiście czym prędzej stamtąd uciekłyśmy. A w drodze do domu mama przyznała się, że jest w ciąży. Co ciekawe, była bardzo szczupła i nikt niczego się nie domyślał! A tuż po Nowym Roku urodził mi się brat. © Ideer
  • Kilka lat temu byłam z przyjaciółką we Włoszech. Rano w hotelu budzi nas telefon. Jesteśmy lekko zdezorientowane, bo kto właściwie miałby do nas dzwonić do hotelu? Odbieram i mówię: „Sì”. W odpowiedzi słyszę oczywiście potok słów po włosku, z którego wyłapałam jedynie „signora”. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to odpowiedzieć: „No signora, signorina”. Po drugiej stronie ktoś jeszcze coś tłumaczy, na co ja z dumą odpowiadam: „Io non parlo italiano” („Nie mówię po włosku”) i odkładam słuchawkę. Pytam potem koleżankę: „Ciekawe po co w ogóle powiedziałam «sì», skoro nie znam włoskiego?”. A ona wybucha śmiechem i mówi: „Nic nie szkodzi, najważniejsze, że poinformowałaś, że nie jesteś mężatką”. © VK
  • Byliśmy po raz pierwszy w Serbii i weszliśmy do restauracji coś zjeść. Zamówiłem sobie zupę czorbę, uštipci (serbskie kotleciki) i jakąś sałatkę. Żona wzięła coś lżejszego: sałatkę i deser. Siedzimy, czekamy. Patrzę, a kelner niesie wielką wazę. Myślę sobie: „No proszę, jeszcze będzie mi tutaj nalewał do talerza, żeby zrobić wrażenie, że danie świeże”. A to wcale nie była waza, tylko moja porcja zupy! Tak właśnie po raz pierwszy przekonałem się o rozmiarach porcji w serbskiej kuchni. © VK

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły