16 turystów, którym urlop za granicą zamienił się w komedię pomyłek

Ludzie
2 godziny temu
16 turystów, którym urlop za granicą zamienił się w komedię pomyłek

Czasem zagraniczne wakacje zamiast bajki przypominają komedię, w której główną rolę gracie wy i wasi bliscy. Ludzie ruszają w daleką podróż, by nacieszyć się morzem, słońcem i nowymi wrażeniami, a kończy się tak, że trafiają na sytuacje godne książki z dowcipami. Bohaterowie naszego artykułu przekonali się o tym na własnej skórze.

  • Usiedliśmy z mężem w zatłoczonej kabinie kolejki linowej w Szwajcarii, żeby wjechać na górę. Było tam tak ciasno, że czuliśmy się jak sardynki w puszce. W pewnym momencie złapałam męża za rękę i trzymaliśmy się tak przez kilka minut, czekając, aż przyjdzie nasza kolej, by wyjść na zewnątrz. Kiedy wreszcie podeszliśmy do wyjścia i spojrzeliśmy na siebie, okazało się, że przez cały ten czas trzymałam za rękę zupełnie obcą kobietę! Ona, rzecz jasna, też była przekonana, że trzyma swojego męża. Nasze spojrzenia się spotkały, po czym — bez słowa — powoli rozluźniłyśmy uścisk i odeszłyśmy każda w swoją stronę. To było jednocześnie bardzo śmieszne i bardzo niezręczne! © BbaTron / Reddit
  • W Turcji, tuż przed kolacją, wstąpiłem do pokoju, żeby skoczyć do toalety. Siedzę sobie, zajęty swoimi sprawami... I nagle otwierają się drzwi, a do środka wchodzi jakaś kobieta! Patrzymy na siebie z osłupieniem, próbując zrozumieć, co się dzieje. No cóż — pomyliłem piętra. Ale klucz przecież pasował! © Dzen
  • Byłam w Pusanie, w Korei Południowej. Weszłam do jakiegoś baru z przekąskami, coś zjadłam, a przed wyjściem postanowiłam zdezynfekować ręce. Podchodzę więc do lady, naciskam pompkę, wyciskam sobie trochę płynu na dłoń... i okazuje się, że to syrop do kawy! I tak stoję z tą lepką dłonią, nie wiedząc, co zrobić. Nigdy w życiu nie było mi tak wstyd. © Cara_Mel_Latte / Reddit
  • Byłam w Finlandii i postanowiłam pójść do prawdziwej fińskiej sauny gdzieś na odludziu — żeby, jak to mówią, przeżyć autentyczne doświadczenie, a nie turystyczną wersję. Nikt tam nie mówił po angielsku, ale pomyślałam, że dam sobie radę. Rozebrałam się, wzięłam mały ręczniczek (taki, na którym się siedzi, niczego nie zasłania) i śmiało weszłam do jednego z trzech domków. I od razu poczułam, że coś tu nie gra. W tej maleńkiej saunie siedziało może z 15 osób (mężczyźni i kobiety) i wszyscy patrzyli na mnie jak na intruza. No dobrze, usiadłam. Chłopak obok zapytał mnie o coś po fińsku, a potem po angielsku: „Skąd znasz Mikę?”. Zrobiłam zdziwioną minę, a on ciągnie dalej: „No, naszego Mikę! Przecież to jego urodziny!”. W tym momencie zrozumiałam, że trafiłam nie tam, gdzie trzeba. Już miałam wychodzić, kiedy podszedł do mnie ogromny Mika i serdecznie mnie przytulił. Pamiętajcie, że wszyscy byliśmy tam nago... W każdym razie zaprosił mnie do wspólnego świętowania i muszę przyznać, że to był jeden z najdziwniejszych momentów w moich podróżach. Choć Finów uwielbiam, haha! © germanchick2022 / Reddit
  • Niedawno zrozumiałam, że z niektórymi ludźmi lepiej nie żartować. Kiedyś byliśmy z rodzicami na wakacjach w Egipcie. Pojechaliśmy do miasta, a tam spotkaliśmy sympatycznego mężczyznę, który próbował nam sprzedać wielbłąda. Nie bardzo wiedzieliśmy, czy żartuje, czy mówi serio — w końcu jesteśmy turystami, co byśmy z takim wielbłądem zrobili? Rozmawialiśmy więc chwilę, opowiedzieliśmy mu, gdzie się zatrzymaliśmy, jakie mamy plany. A na koniec mama zażartowała, że jeden wielbłąd to za mało, ale za trzy odda jeszcze i mnie w pakiecie. Najwyraźniej mężczyzna nie zrozumiał żartu, bo już następnego dnia stał pod naszym hotelem z trzema wielbłądami, gotowy do wymiany... Ledwo się od niego uwolniliśmy! © VK
  • Przyleciałem do Limy (Peru) w sobotę 21 października 2017 roku, na tydzień. Podczas meldowania się w hotelu dowiedziałem się, że następnego dnia, w niedzielę, w całym kraju odbędzie się spis ludności — wydarzenie organizowane raz na dziesięć lat. Zgodnie z prawem wszyscy (nawet goście hoteli) muszą w tym czasie pozostać w swoich domach, żeby rachmistrze mogli ich policzyć. Powiedziano mi, że gdybym przyleciał w niedzielę, musiałbym spędzić cały dzień na lotnisku, więc i tak miałem szczęście, że dotarłem dzień wcześniej. W sobotę razem z kolegą kupiliśmy trochę jedzenia w lokalnym sklepie spożywczym, żeby w niedzielę nie umrzeć z głodu. I rzeczywiście — tego dnia ulice były zaskakująco puste. © mlloyd67 / Reddit
  • Byłam w Paryżu i tuż przed wylotem przypadkiem włożyłam do bagażu podręcznego odżywkę do włosów. Przy kontroli bezpieczeństwa zorientowałam się, że to był błąd. Przeprosiłam i powiedziałam, że mogą ją wyrzucić. Ale zamiast tego kobieta z ochrony zatrzymała całą kolejkę i zaczęła do mnie mówić najwolniejszym i najgłośniejszym angielskim, jaki w życiu słyszałam, pokazując różnicę między małym, pustym pojemnikiem podróżnym a moją odżywką: „To jest właściwy rozmiar, a to — niewłaściwy. To jest za duże. ZA DUŻE”. Powtarzała to w kółko, coraz głośniej, podczas gdy ja próbowałam się usprawiedliwić. Potem kazała mi trzy razy powiedzieć poprawne rozmiary po angielsku i po francusku, zanim pozwoliła mi iść dalej. To było najdłuższe 5 minut w moim życiu. © _eitherstar / Reddit
  • Zachciało nam się odwiedzić miasto miłości. Siedzimy z mężem w małej paryskiej restauracyjce. Ja zamówiłam ślimaki, on żabie udka. Przynieśli nasze dania, spojrzałam na talerz i nagle zrobiło mi się jakoś smutno. Aż samo mi się wyrwało: „Ach, zjadłabym gotowane ziemniaczki i śledzika!”. A kelnerka z kamienną twarzą odpowiedziała: „Madame, restauracja, której pani szuka, jest dwie ulice stąd”. Odwracam się, patrzę na jej plakietkę, a tam imię: Agnieszka. © Dzen
  • Trzeba było zdążyć na prom na Cyprze. Podbiegam do sympatycznego taksówkarza, on w mig wiezie mnie do portu, ale sprzedaż biletów już zamknięta. I co? Załatwił! Sprzedali mi bilet. Pytam potem celnika: „Kim jest ten taksówkarz, że wszystko potrafi?”. A on ze śmiechem: „To nie taksówkarz, tylko były szef policji portowej. Po prostu mu się pani spodobała i postanowił pomóc”. © Dzen
  • Tego lata odpoczywałam w Turcji. Na śniadaniu wszystkie stoliki były zajęte, aż chłopak przy sąsiednim stole pomachał do mnie, zapraszając, żebym się dosiadła. Zaczęliśmy rozmawiać po angielsku — powiedział, że jest architektem ze Szwecji i podróżuje po świecie. Ja też włączyłam „tryb obcokrajowca” i wspomniałam, jak bardzo tęsknię za moim życiem w Londynie. Spacerowaliśmy, śmialiśmy się, był niezwykle ciepły i uważny. W ostatni dzień przed wyjazdem zaproponował, żebyśmy spotkali się wieczorem na plaży. Kiedy przyszłam, uśmiechnął się, podał mi kawę i powiedział po polsku: „Mocna, tak jak lubisz. Cóż, oboje jesteśmy Polakami. Naprawdę myślałaś, że mam na imię Sven?”. © VK
  • Gdzieś pośrodku pustyni w Maroku nagle uświadomiłam sobie, że nieznośnie chce mi się do toalety. Powiedziałam naszemu przewodnikowi, że to sprawa bardzo pilna, a on od razu zrozumiał. Oświadczył, że niedaleko jest hotel, do którego mnie zawiezie. Zadzwonił gdzieś — najwyraźniej właśnie tam — i ruszył na pełnym gazie przez wydmy. Siedziałam skulona, zlana potem, modląc się, żebym zdążyła. W końcu zatrzymał się gwałtownie przed dużą bramą z drewna i krzyknął:
    „Biegnij tam!”. Wyskoczyłam z auta, podciągnęłam długą spódnicę do kolan, żeby móc biec, i ruszyłam w stronę bramy. Ku mojemu przerażeniu przed wejściem stała grupa pracowników hotelu, którzy coś do mnie wołali i machali rękami, wskazując na mały domek w głębi dziedzińca. W tej chwili całkowicie zapomniałam o godności i rzuciłam się biegiem do tego domku. Na szczęście w środku był nie tylko otwór w podłodze, ale i prawdziwa toaleta! Spędziłam tam całkiem sporo czasu. Gdy wreszcie wyszłam, po drodze spotkałam wszystkich pracowników hotelu — stali z szerokimi uśmiechami, jakby mówili: „Udało się! Wspólnymi siłami doprowadziliśmy sprawę do końca!”. © harperfin / Reddit
  • Podróżowałem z plecakiem po Danii i skończyła mi się pasta do zębów. Wszedłem więc do apteki po nową i znalazłem małą tubkę z obrazkiem przedstawiającym ząb i listek mięty. Napis był po duńsku, ale przecież wszystko było jasne — to na pewno pasta do zębów. Wróciłem do hostelu i zabrałem się za mycie zębów. W momencie, gdy „pasta” trafiła mi do ust, zrozumiałem, że popełniłem fatalny błąd. W smaku przypominała lekko miętową, ale bardzo lepką wazelinę. Natychmiast próbowałem przepłukać usta, ale bez skutku. W lekkiej panice pobiegłem do recepcji, by ktoś przetłumaczył napis na tubce. Okazało się, że właśnie miałem pełną buzię... kleju do protez zębowych. © ThinkLad / Reddit
  • Byłam na wakacjach w Turcji — wszystko cudownie: morze, słońce, góry, a do tego jeszcze moje urodziny! Ze znajomymi postanowiliśmy świętować wieczorem, ale Turcy zaskoczyli mnie już w ciągu dnia. Wiecie, co mi podarowali? Nigdy byście nie zgadli! Najpierw przynieśli dodatkowe łóżko dla mojej córki. A potem pan z obsługi, po jego złożeniu, wrócił i wręczył mi prezent — uwaga, brawa dla niego! — dwa rulony papieru toaletowego! © VK
  • Byliśmy w Tokio, odwiedziliśmy słynny targ rybny i zamówiliśmy sushi. Potem postanowiliśmy przejść się po wszystkich straganach. Lało jak z cebra, ale to była jedyna okazja, żeby wszystko zobaczyć, więc po prostu się uśmiechaliśmy i dzielnie znosiliśmy deszcz. W pewnym momencie trafiliśmy na stoisko starszego małżeństwa, które sprzedawało produkty przypominające desery i rozdawało próbki — małe kawałeczki czegoś, co wyglądało na truskawkowe. Nie mówimy po japońsku, oni nie mówili po angielsku, więc podjęłam decyzję: powiedziałam mojemu dziesięcioletniemu synowi, że pewnie mu posmakuje i żeby spróbował. Odgryzł kawałek, po czym zrobił taką minę, jakby przeżywał największy smakowy koszmar życia — nie wiedział, jak się zachować (bo przecież nie wypada wypluć). Ja zaczęłam się śmiać bez opamiętania, starsze małżeństwo też. Próbowałam dyskretnie pozwolić dziecku wypluć to „coś” w moją dłoń i gorąco przepraszałam, a oni również przepraszali nas. Zrobił się z tego prawdziwy festiwal ukłonów. A na koniec żona starszego pana wybiegła za nami i wręczyła nam parasol. Mój syn zresztą nadal z niego korzysta. © fluxenkind / Reddit
  • Pojechaliśmy kiedyś z kolegą do Amsterdamu — a kolega to postać naprawdę barwna. Chodził tam w hawajskiej koszuli i szortach, choć pogoda była, delikatnie mówiąc, paskudna: jakieś 16 stopni, wiatr jak szalony i co chwila mżawka. Wybraliśmy się na wycieczkę, bo niedaleko Amsterdamu jest taka malownicza wioska z mnóstwem wiatraków, pełna turystów i naprawdę urocza. Spacerujemy sobie, a obok nas przechodzi młoda para. Chłopak mówi do dziewczyny po polsku: „Kurczę, a temu nie jest zimno?”. Na to mój kolega odwraca się i z kamienną twarzą odpowiada: „Nie uwierzysz, stary, ale zamarzam na kość!”. Śmialiśmy się wtedy wszyscy do łez. © Pikabu
  • Kolega w zeszłym roku poleciał do Niemiec. Miał mieszkać nie w hotelu, tylko w wynajętym mieszkaniu. Po przyjeździe odkrył, że nie ma tam żadnego ręcznika, a swojego nie zabrał. Musiał więc pójść do pobliskiego supermarketu. Znalazł dwa ręczniki, oba zapakowane, ale jeden był prawie dwa razy tańszy. Pomyślał, że na kilka dni nie ma sensu przepłacać, więc wziął ten tańszy. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że wycierał się... cudownie miękkim, puszystym dywanikiem łazienkowym. © Pikabu

Zabawne sytuacje mogą przydarzyć się dosłownie wszędzie, wcale nie trzeba jechać na koniec świata. Czasem wystarczy własne mieszkanie, żeby doświadczyć przygody — zwłaszcza po kilku latach małżeństwa.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły