20+ osób, które myślały, że jadą na spokojne wczasy... a tu zonk!

Ludzie
2 godziny temu
20+ osób, które myślały, że jadą na spokojne wczasy... a tu zonk!

Wielu z nas sądzi, że do sanatorium jeżdżą wyłącznie emeryci albo rodzice z małymi dziećmi, bo przecież inni by się tam tylko nudzili. Jednak historie bohaterów naszego artykułu są najlepszym dowodem na to, że pobyt w ośrodku zdrowotnym może dostarczyć mnóstwo emocji... a czasem nawet przynieść romantyczne przygody.

  • Przez wiele lat męczyły mnie bóle kręgosłupa. Chodziłam po lekarzach, kręgarzach, robiłam rezonans. Regularnie korzystam też z masaży. Zimą byłam na leczeniu w sanatorium. Poszłam tam do masażysty, a on mówi: „Masz uciśnięty nerw kulszowy”. Następnie nacisnął dokładnie w to miejsce, gdzie zwykle robi się zastrzyki. I stał się cud! Ból odpuścił, a ja przez pół roku żyłam jak w raju. Teraz ból znowu wraca i aż mnie korci, żeby poprosić innego masażystę, by znów tam nacisnął... ale trochę mi głupio. A do tamtego sanatorium pojechać ponownie nie mogę. © Ideer
  • Mąż mojej przyjaciółki naopowiadał jej, że został nagrodzony w pracy wyjazdem do sanatorium. Dzwonił codziennie, zapewniał, jak bardzo tęskni i jak ją kocha. Kiedy wrócił, przyjaciółka zaczęła rozpakowywać jego rzeczy. Spojrzała na klapki i od razu coś ją tknęło — miały jakiś biały osad. Polizała je... i rzeczywiście, były słone. Wyszło na jaw, że jej ukochany zamiast do sanatorium pojechał nad morze z kochanką i jej córką. © Ideer
  • To wydarzyło się jakieś 20 lat temu, ale pamiętam wszystko tak wyraźnie, jakby stało się wczoraj. Pracowałam wtedy w sanatorium jako masażystka. Przyszedł do mnie pewien mężczyzna — zrobiłam mu pierwszy zabieg, był bardzo zadowolony. Wychodząc, powiedział, że później zajrzy do mnie jego wspólnik. I rzeczywiście — po około pół godzinie wparowali do mojego gabinetu obaj, roześmiani, w świetnych nastrojach... i nie sami, tylko z połową tuszy młodego barana! W ten sposób panowie postanowili złożyć mi życzenia z okazji Dnia Kobiet. Jak się okazało, mieli własne gospodarstwo hodowlane i przywieźli całą przyczepę baranów, żeby obdarować nimi pielęgniarki i lekarki — zamiast kwiatów. © VK
  • Kiedy byłem nastolatkiem, rodzice wysłali mnie do sanatorium. Wtedy po raz pierwszy w życiu się zakochałem — w dziewczynie, która też tam przebywała. Po tygodniu pobytu postanowiłem jej zaimponować i wspiąłem się na ogromną sosnę, wysoką jak 7-piętrowy blok. Dotarłem na sam czubek... i spadłem. Na wysokości 2. piętra uderzyłem w grubą gałąź i wyrwałem ją razem z korzeniem, co pewnie uratowało mi życie, bo wyhamowało upadek. W efekcie w wieku 24 lat miałem już za sobą wstrząśnienie mózgu, problemy z ciśnieniem i bóle głowy. Do tego moje nogi są różnej długości (1,5 centymetra różnicy) z powodu złamania z przemieszczeniem. © Ideer
  • Mój dziadek ma 82 lata. Całe życie spędził z babcią — wszystko robili dla moich rodziców, dla mnie i dla mojej siostry. Kiedy babcia ciężko zachorowała i była przykuta do łóżka, dziadek przez 5 lat opiekował się nią bez wytchnienia. Gdy jej zabrakło, długo był przygnębiony. Minionego lata pojechał do sanatorium, gdzie poznał pewną 75-letnią kobietę i zakochał się po uszy. Teraz planuje przeprowadzić się do niej do innego miasta, chodzi uśmiechnięty i promienieje szczęściem. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy go tak radosnego. Bardzo się cieszę i mam tylko jedno marzenie — żeby resztę życia przeżył już dla siebie, z radością i spokojem. © Ideer
  • Kiedyś razem z mężem byliśmy na turnusie w sanatorium i poszliśmy na basen. Wyszłam spod prysznica i udałam się do instruktora, żeby oddać kluczyk od szafki, a w międzyczasie zauważyłam kilka par wlepionych we mnie zdziwionych oczu. Weszłam do pokoiku trenera (to był młody, przystojny chłopak), oparłam się rękami o biurko i położyłam klucz. On spojrzał na mnie, momentalnie się zarumienił i powiedział: „Proszę pani, chyba pani o czymś zapomniała”. Spojrzałam w dół... i zamarłam. Stałam przed nim tylko w majtkach i czepku — góry od kostiumu w pośpiechu nie założyłam! To był najbardziej wstydliwy moment w moim życiu. Do dziś mąż mi to przypomina, ilekroć widzimy jakiś basen. © VK
  • Mój tata pochodzi z Mazowsza, a mama w młodości mieszkała w Małopolsce. Poznali się nad Bałtykiem — jesienią, w sanatorium. Kiedy pobyt dobiegał końca, tata oświadczył się mamie. Ona próbowała go przekonać, żeby najpierw spróbowali związku na odległość, choćby przez rok, żeby lepiej się poznać. Ale tata powiedział tylko: „Teraz albo nigdy!”. Są razem już 28 lat. Morał z tej historii jest prosty — panowie, jeśli spotkacie dziewczynę, która naprawdę skradnie wam serce, nie wahajcie się i nie pozwólcie jej odejść! © VK
  • Odpoczywaliśmy nad morzem w sanatorium, które wybudowano jeszcze pod koniec ubiegłego wieku. Nasza córka, 9 lat, była w totalnym szoku, ponieważ czegoś takiego nigdy nie widziała. Poszła z tatą na obiad, a gdy wrócili, od progu zaczęła krzyczeć: „Mamo, ja już dłużej tak nie mogę! Mam tego dość!”. Pytam: „Czego dokładnie masz dość?”. A ona z powagą: „Zniosłam zupę z nie wiadomo czego, ale dzisiejsze kotlety z grudkami to już przesada! Chcę normalnego jedzenia!”. Długo się zastanawiałam, o co jej chodzi, aż mąż w końcu wyjaśnił, że te „grudki” to po prostu... panierka. © VK
  • Poznałam mojego męża jeszcze w dzieciństwie. Razem z rodzicami byliśmy na wakacjach w sanatorium i on też tam wypoczywał. Pamiętam, że nagle rozpętała się ulewa. Było lato, a że byliśmy na południu, deszcz był cieplutki. Wybłagałam rodziców, żeby pozwolili mi pobiegać na zewnątrz. Po kilku minutach z domku obok wyszedł chłopiec. Poznaliśmy się i zaczęliśmy się gonić, śmiać, chlapać wodą. W pewnym momencie rodzice zrobili nam zdjęcie. Minęło wiele, wiele lat. Kiedy przyprowadziłam swojego chłopaka do domu, rodzice — jak to bywa — zaczęli pokazywać mu stare fotografie. I nagle on patrzy na jedno zdjęcie i mówi: „Przecież to ja!”. Nie mogłam w to uwierzyć. A potem, kiedy poznałam jego rodziców, potwierdzili, że rzeczywiście tamtego lata byli w tym samym sanatorium i że ich syn biegał z jakąś dziewczynką w deszczu. Cóż... los bywa naprawdę zadziwiający. © VK
  • Moja babcia postanowiła zrobić mi niespodziankę i podarowała mi wyjazd nad morze. Do samego końca nie zdradzała, dokąd jadę — i teraz już wiem dlaczego. Okazało się, że trafiłam do sanatorium, w którym wszyscy byli w wieku 70+. Już drugi dzień próbuje się do mnie zalecać pewien dziarski dziadek w skarpetkach i gumowych klapkach. © VK
  • Mój dziadek ma 71 lat, a babcia 67. Co pół roku wyjeżdżają gdzieś razem — tu nad morze, tam do sanatorium w górach. Dziadek to prawdziwa dusza towarzystwa — zawsze chodzi na potańcówki, degustacje i zabawy. Babcia opowiadała, że kiedyś na jednej z takich dyskotek dziadek tańczył, a obok siedziały panie, które szeptały między sobą: „Ech, chciałoby się mieć takiego pana!”. Nie wiedziały, że wśród nich była jego żona. Babcia tylko się uśmiechała, a one dalej do niego wzdychały. Po chwili dziadek podszedł, pocałował babcię i zaprowadził ją do stolika. Panie zamarły z zazdrości. Do końca turnusu patrzyły na babcię z niemym podziwem i lekką zawiścią. © VK
  • W sanatorium mieliśmy dziewczynę z przepięknym warkoczem o imieniu Agata. Wszyscy się zachwycali i jej zazdrościli, a ona narzekała, że pragnie go obciąć, ale mama jej zabrania. Każda napotkana osoba chciała dotknąć tego warkocza. Kilka dni przed wyjazdem dziewczyna zdecydowała się na cięcie. Przyszła od fryzjera z krótkimi włosami i była cała szczęśliwa! Powiedziała, że warkocz przywiezie mamie w walizce. © VK
  • Kilka lat temu moja żona podarowała mi na urodziny pobyt w sanatorium słynącym z błotnych kąpieli leczniczych. Najpierw się oburzyłem i nawet zrobiło mi się trochę przykro. Pomyślałem: „Co ja niby jestem, jakiś stary dziad? Mam się w błocie taplać? Przecież jeszcze nawet siwizny nie mam!”. Ale tego samego dnia, kiedy trochę się przejadłem, strzeliło mi w krzyżu — tak, że nie mogłem się nawet schylić. I wtedy zrozumiałem, że pachnące kąpiele, błotne okłady, masaże i gra w warcaby z dziadkami to wcale nie taki zły pomysł. © VK
  • Moja babcia pojechała kiedyś do sanatorium. Po tygodniu nagle zjawiła się u nas, bez zapowiedzi, 80 kilometrów dalej. Wszyscy w panice — co się stało? A ona spokojnie odpowiada: „Przyjechałam sobie stanik kupić. Bo jak to tak, mam na tańce w samej podkoszulce chodzić?”. Kobieta to kobieta — nawet w wieku 85 lat. © VK
  • Pewnego roku w sanatorium jakiś „żartowniś” w nocy wyrwał mi pół brwi. Minął rok, ledwo odrosła... i znów pech. Dziś farbowałam brwi i zauważyłam, że z prawą jest coś nie tak — u góry włoski króciutkie, jakby ktoś je przyciął. Miałam już tysiąc teorii, jak to mogło się stać, ale żadna nie brzmiała sensownie. Aż w końcu mnie olśniło. Wczoraj byłam u fryzjera, który wyrównywał mi grzywkę maszynką. Najwyraźniej trochę się zapędził i „wyrównał” przy okazji też brew. Cieniami tego nie zakryję — wszystko widać. Ech, wygląda na to, że znowu będę miała rok bez normalnej brwi. © VK
  • Kiedy byłam dzieckiem, wysłano mnie do sanatorium. Miejsce było dość przygnębiające — zardzewiałe prysznice, obdrapane tapety, stare łóżka z powyginanymi sprężynami. Ale najbardziej przerażał mnie obraz w korytarzu — „Krzyk” Edvarda Muncha. Wisiał tam sam, na całą ścianę. Za każdym razem, gdy przechodziłam obok i na niego zerkałam, miałam mały atak paniki. Do dziś się zastanawiam, kto i po co powiesił taki obraz w dziecięcym sanatorium. Może ta osoba miała dziwne poczucie humoru — w końcu dzieło idealnie oddawało emocje, jakie budziło to miejsce. © VK
  • W 6. klasie wysłano mnie do sanatorium na cały rok szkolny. Lekcje mieliśmy normalnie w szkole, a potem odrabianie zadań też tam, pod nadzorem. Wszystko było jasno ustalone, sprawiedliwe, ale surowe. Robiliśmy generalne porządki starymi szczoteczkami do zębów, szorując zakamarki między arkuszami linoleum. Czasem rozładowywaliśmy ciężarówki z warzywami, a w zamian mogliśmy wziąć tyle, ile zdołaliśmy unieść. Ale najcenniejsza umiejętność, jaką tam zdobyłam, to błyskawiczne i perfekcyjne wkładanie kołdry do poszwy. Wszyscy znajomi są tym zachwyceni. © VK
  • Leczyłam się w sanatorium w jakiejś zabitej dechami wiosce. W sklepach praktycznie nic nie było. Zachciało mi się zrobić manicure, a niczego ze sobą nie wzięłam. Znalazłam jedyny sklep gospodarczy, w którym oczywiście nie było pilniczków, ale sprzedawczyni bez zastanowienia zaproponowała, że sprzeda mi swój: „A co, opłucze pani pod wodą i będzie jak nowy!”. © VK
  • Mama opowiadała kiedyś zabawną historię. Latem pojechała na wycieczkę do sanatorium. Poznała tam grupę kobiet i spędzały razem czas. W tym samym sanatorium był też mężczyzna — cichy, zamknięty w sobie. Nazwały go „Zajączkiem”, bo zawsze siedział w kącie i nikomu nie przeszkadzał. Jesienią mama miała sesję, studiowała zaocznie. Gdy przyszła zdawać egzaminy, inni studenci ostrzegli ją, że jest jeden wyjątkowo złośliwy i czepialski wykładowca. W końcu nadszedł dzień egzaminu. Mama wchodzi do sali, a tam... ten sam „Zajączek”! Też ją rozpoznał i wcale nie był taki surowy. Zaliczenie dostała bez problemu. © VK
  • Kilka lat temu byłem na wakacjach w sanatorium dla dzieci. Wychowawczynią była stara, złośliwa baba. Każdej nocy chodziła po pokojach, podchodziła do każdego łóżka, pochylała się i wpatrywała nam się w twarze — sprawdzała, czy wszyscy śpią. Jeśli zauważyła słuchawki, wyrywała je i zabierała razem z telefonem albo odtwarzaczem. Pewnej nocy jak zwykle ruszyła na obchód. Weszła do naszego pokoju, a my udawaliśmy, że śpimy i ledwo oddychaliśmy. I wtedy pochyliła się nade mną. Uderzył mnie w nos silny zapach jej perfum — tak intensywny, że aż głośno kichnąłem, a łóżko się pode mną przesunęło. Koledzy nie wytrzymali i wybuchnęli śmiechem. A wredna baba tylko podskoczyła i z wrzaskiem wybiegła z pokoju. © VK
  • Wysłałam kiedyś moją pięcioletnią córkę do sanatorium. Lekarz, poważny, surowy mężczyzna, zapytał ją: „Umiesz napisać swoje imię?”. Mała kiwnęła głową. Lekarz podał jej kartkę, a ona z wielką pewnością siebie napisała: „Maja”. Wtedy on mówi: „Świetnie, właśnie podpisałaś zobowiązanie do przestrzegania regulaminu: nie hałasować, nie psocić i słuchać wychowawców”. Spojrzała na niego z takim rozczarowaniem w oczach, że aż ścisnęło mi serce. Powiedziałam jej wtedy: „Widzisz, córeczko, zanim coś podpiszesz, najpierw trzeba przeczytać, co tam jest napisane”. © Ideer
  • Kiedy byłam mała, mama dostała z pracy wczasy nad morzem, w sanatorium. Pieniędzy miałyśmy tyle, co kot napłakał. A w ostatni dzień ktoś jeszcze ukradł mamie portfel z torebki. Powiedziałam wtedy: „Mamo, mogę pójść się trochę pobawić?”. Poszłam na plażę, a po jakimś czasie wróciłam z całym woreczkiem monet. Mama spojrzała na mnie zdziwiona, a ja jej wytłumaczyłam: „Pamiętasz, jak wrzuciłyśmy monetę do morza na szczęście? To ja postanowiłam ją znaleźć! No i znalazłam... a nawet więcej!”. Okazało się, że w wodzie przy brzegu było pełno monet — ludzie wrzucali je tam przez lata. Wystarczyło nam potem i na jedzenie, i na picie. Pamiętam, jak siedziałyśmy z mamą na walizkach o 5:00 rano, czekając na autobus, i patrzyłyśmy na wschód słońca. To był najpiękniejszy poranek w moim życiu. © Pikabu
  • Babcia opowiedziała nam historię ze swojej młodości. Była już mężatką, miała dwójkę dzieci, a jej koleżanka zaproponowała wyjazd do jakiegoś sanatorium dla „ważnych osób”. Za darmo, więc czemu nie. Koleżanka była panną, więc od razu miała wokół siebie wianuszek adoratorów, a babci to kompletnie nie interesowało — wszystkich grzecznie spławiała. Ale jeden facet był wyjątkowo uparty, nie dawał jej spokoju. Spotykali się czasem na zajęciach relaksacyjnych — coś w rodzaju ówczesnej jogi: ciemna sala, spokojna muzyka, śpiew ptaków w tle, wszyscy leżą i „odpoczywają”. Za każdym razem, gdy ten facet spóźniony wchodził do sali, po omacku szukał babci i szeptał:
    „Zosieńka, jesteś tu?”. Pewnego dnia babci puściły nerwy. Ciemno, w tle Vivaldi, ptaszki ćwierkają, atmosfera błoga. Facet znów wchodzi, błądzi po omacku i pyta: „Zosieńka, jesteś?”. A babcia spokojnie odpowiada: „Tutaj, tutaj. Wyobraź sobie, dziś kazali wszystkim rozebrać się do naga”. No i co? Facet się rozebrał i położył. Babcia leży obok i gryzie się w język, żeby nie parsknąć śmiechem. Po chwili zapalają światło, wszyscy wstają, a ten — goły jak go pan Bóg stworzył! Sala ryknęła śmiechem, a potem okazało się, że to w dodatku jakiś ważny kierownik z ministerstwa.
    Przez kolejne dwa dni biegał po całym sanatorium, próbując babci wygarnąć, co o niej myśli. © Ideer
  • Mój kolega, spawacz, dostał z pracy pobyt w sanatorium. Facet ma około 45 lat, zdrowy jak ryba, samotny. Zabrał ze sobą czyste majtki, skarpetki bez dziur i ruszył w drogę. Po 3 tygodniach wrócił wychudzony, nie skorzystał nawet z jednego zabiegu. Okazało się, że kuracjuszki szybko wzięły go w obroty. Przez 21 dni tylko raz przespał się we własnym pokoju — resztę nocy spędzał „w gościach”. Mówił potem: „Przysięgam, chciałem się leczyć, ale coś mi nie wyszło...”. © Pikabu

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły