14 zabawnych historii z życia studentów

Rodzina powinna być naszym bezpiecznym schronieniem, miejscem, do którego uciekamy, a nie z którego uciekamy. Jednak czasem właśnie ci, którzy powinni nas wspierać, ciągną nas w dół. Kiedy faworyzowanie staje się normą, oczekuje się poświęceń, a mówienie o swoich potrzebach jest odbierane jak zdrada, pozostawia to ślady — czasem niewidoczne, ale bardzo realne. Jedna z naszych czytelniczek opowiedziała o życiu w cieniu „złotego dziecka” w rodzinie.
Cześć, Jasna Strono!
Nigdy nie myślałam, że będę otwierać się przed tysiącami obcych ludzi na temat czegoś tak osobistego. Jednak czuję, że doszłam do ściany i nie mam już do kogo zwrócić się o pomoc. Zawiedli mnie właśnie ci, na których wsparcie liczyłam najbardziej.
Moja siostra Jessica jest ode mnie o dwa lata młodsza. Dorastając, zawsze czułam się w swojej rodzinie jak ktoś gorszy, „ta mniej ważna” córka. Mama ciągle nas porównywała, a w jej oczach Jessica była „złotym dzieckiem”.
Była ładniejsza, mądrzejsza, bardziej utalentowana... Przynajmniej tak mi wielokrotnie powtarzano. Dostawała wszystko, na co miała ochotę: uwagę, ubrania, pochwały. A ode mnie oczekiwano zrozumienia, zaakceptowania i zrobienia kroku w tył.
Gdy nadszedł czas rozmowy o studiach, mama nie wahała się ani chwili. Powiedziała, że nie stać ich na opłacenie dwóch studiów, a Jessica ma „większe szanse”. Koniec tematu. Bez dyskusji, bez wyrzutów sumienia.
Nie protestowałam. Już dawno przywykłam do bycia pomijaną. Pracowałam od 16. roku życia i oszczędzałam każdy grosz. Chciałam po prostu uciec.
Wyprowadziłam się, pracowałam jeszcze ciężej i w końcu dostałam stypendium na świetne studia. Budowałam swoje życie kawałek po kawałku, samotnie. Przez te osiem lat moja rodzina prawie się nie odzywała — tylko okazjonalne życzenia urodzinowe. Nikt nigdy nie zapytał, czy sobie radzę. Nikt nigdy nie zapytał, czy jestem z czegoś dumna.
Jessica po dwóch latach została wyrzucona z uczelni, bo spędzała czas na imprezach i skakała od jednego związku do drugiego. Nie pracowała, nie próbowała się zmienić. Wygodnie mieszkała w domu rodziców, podczas gdy ja walczyłam o każdy centymetr swojej niezależności.
Kilka miesięcy temu w końcu kupiłam małą kawalerkę na obrzeżach miasta. Niewielka, ale moja. Byłam z siebie dumna i podzieliłam się tym z rodzicami, licząc na trochę wsparcia.
Mama odpowiedziała: „Tylko kawalerka? Ta okolica nie jest najlepsza...”. Nie padło ani jedno miłe słowo.
A wczoraj wszystko się rozsypało.
Mama zadzwoniła i powiedziała, że Jessica jest w ciąży i „potrzebuje własnego miejsca z chłopakiem”. Ponieważ ja nie mam męża ani dziecka, powinnam się wyprowadzić i oddać mieszkanie siostrze. Jej argument? „Ty możesz zarobić na kolejne mieszkanie, a Jessica nie, bo będzie miała dziecko”.
Byłam w szoku. Potem wybuchłam. Wszystkie lata tłumionego bólu wypełniły mój głos. Krzyczałam: „Nie ma mowy! Może Jessica w końcu zacznie coś robić ze swoim życiem, skoro jest taka mądra i utalentowana!”. Rozłączyłam się.
Kilka godzin później dostałam wiadomość od taty: „Nie powinnaś być taka samolubna. Dobre siostry nie zostawiają rodziny w trudnych chwilach”.
To mnie złamało. Bo w moich trudnych momentach, kiedy pracowałam na dwa etaty, gdy chorowałam i byłam sama, gdy nie miałam nikogo, nikt z nich nie był przy mnie.
Najgorsze jest to, że dziś rano dostałam maila od prawnika wynajętego przez moją rodzinę. W załączniku był wykaz dokumentów, które muszę dostarczyć, by przenieść prawo własności mieszkania na Jessicę.
Jestem w szoku. Czuję się zdradzona. Nie wiem, jak się bronić.
Nie wiem, jak powiedzieć „nie”, żeby mnie usłyszeli. Czuję się karana za to, że próbuję żyć na własnych zasadach.
Czy ktoś jeszcze przechodził przez coś podobnego? Jak mam chronić swój spokój bez utraty siebie?
Jeśli interesują was historie o rodzinnych nadużyciach i odwadze w obronie własnego mienia, przeczytajcie także historię Sylwii, której siostra próbowała przejąć dom, mimo że wcześniej nie okazała żadnego wsparcia w opiece nad chorą mamą.