Wreszcie wybrałam się na zjazd klasowy i zrozumiałam, że czas uwielbia sobie żartować

Ludzie
2 godziny temu
Wreszcie wybrałam się na zjazd klasowy i zrozumiałam, że czas uwielbia sobie żartować

Ludzie różnie podchodzą do spotkań klasowych. Jedni czekają na nie z niecierpliwością i chętnie widują dawnych kolegów z klasy co roku, inni nie odbierają telefonów od znajomych z przeszłości i wypisują się ze wspólnych czatów. W moim przypadku minęło 15 lat od ostatniego szkolnego dzwonka, gdy po raz pierwszy postanowiłam pójść na spotkanie absolwentów. I przyznaję, że zrobiłam to nie bez powodu.

W naszej klasie był taki Sławek — zwykły chłopak, jego rodzice przeprowadzili się z małej miejscowości do miasta. I nagle to właśnie on zaprosił całą klasę na swoją wypasioną działkę z domkiem z okazji 15-lecia matury. Okazało się, że świetnie sobie w życiu poradził i teraz żyje jak pączek w maśle.

A ja, szczerze mówiąc, strasznie chciałam zobaczyć, jak wygląda ten jego domek od środka. No i oczywiście podejrzeć trochę innych znajomych ze szkoły, zwłaszcza Zośkę. Nasza klasowa „królowa” zawsze uważała się za lepszą od wszystkich i powtarzała, że będzie miała życie jak z bajki. Sławek kiedyś się w niej podkochiwał, ale usłyszał od niej tylko: „Jak zaczniesz porządnie zarabiać, to pogadamy”.

No i spotkanie się odbyło. Wchodzi Zosia i od progu zaczyna gadać, że jej facet ma na działce więcej pięter, wyższy płot, a w ogóle to u nich trawa jest bardziej zielona. No i wszystko jasne — nasza gwiazda ani trochę się nie zmieniła.

Sławek przy bramie wita gości niczym polski Don Corleone: na szyi łańcuch gruby jak moje nadgarstki, na ręce zegarek wielkości spodka do filiżanki, koszula na brzuchu zaraz pęknie. Obok żona w takiej sukni, że nawet ja, kompletnie niezorientowana w modzie, aż westchnęłam. Od razu miałam ochotę podciągnąć dżinsy, obrócić się na pięcie i wrócić do domu.

No ale dobra. Ludzie zaczęli się schodzić. Siedzimy, jemy, gadamy. Każdy próbuje się popisać przed resztą, wyraźnie próbując przebić Sławka — ale nikomu to nie wychodzi.

Na spotkaniu klasowym ledwo poznałam swoją szkolną miłość: przystojny, pewny siebie, odnosił sukcesy. Cały wieczór starałam się nie patrzeć w jego stronę. Nie podeszłam do niego ani razu.

Rok później przychodzę na rozmowę kwalifikacyjną, a tam on. Uśmiecha się: „Obietnice trzeba spełniać”. A potem nagle wyciąga z szuflady karteczkę, którą dla żartu napisałam mu w ostatniej klasie. Podpisałam się pod nią bardzo uroczyście, oznajmiając, że kiedyś pójdę z nim na „randkę”. I nie, ta historia nie miała bajkowego zakończenia.

Podczas gdy uparcie unikałam jego spojrzenia, żeby czasem mnie nie rozpoznał, obok chichotała Daria. W klasie była naszą drugą pięknością: figura jak marzenie, buzia jak z obrazka. Chłopcy za nią szaleli, a dziewczyny z zazdrości zieleniały. I teraz też prezentowała się znakomicie: usta zrobione z wyczuciem, rzęsy przedłużone, sukienka w niczym nie ustępowała tej, którą włożyła żona gospodarza.

Ale spojrzałam na ten jej gigantyczny dekolt na plecach i zobaczyłam, że... nie odcięła metki. Włożyłam jej więc rękę w to wycięcie, a ona aż podskoczyła. Wyszeptałam: „Spokojnie, schowam ci to”. Wsunęłam metkę pod materiał, żeby nikt więcej nie zauważył. Daria momentalnie spoważniała, nawet się zarumieniła. No cóż, każdemu się może zdarzyć.

W samym środku imprezy wpakowała się do nas jakaś kobieta. Krzyczała, machała rękami — nie sposób było zrozumieć, o co jej chodzi. Przyjrzeliśmy się bliżej... a to nasza wychowawczyni! Zrzuciła buty, kurtkę i popędziła prosto do stołu. Następnie wrzasnęła: „Kowalski, ty urwisie! Przecież widziałam cię wczoraj w metrze! Wołam, wołam, a ty zadzierasz nosa i idziesz dalej, jakbyś mnie nie znał!”.

Okazało się, że Sławek postanowił zrobić wszystkim „niespodziankę” i potajemnie zaprosił wychowawczynię.

W skrócie: nieco później, gdy połowa towarzystwa tańczyła już do piosenek naszej młodości, a druga połowa rzewnie wspominała szkolne czasy i kto od kogo ściągał w 8. klasie, po cichu zamówiłam taksówkę i wymknęłam się do domu.

Zaspokoiłam ciekawość — teraz mogę spokojnie przez następne 15 lat na takie zjazdy nie chodzić.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły