14 studentów, dla których egzamin stał się historią na całe życie

Ludzie
2 godziny temu
14 studentów, dla których egzamin stał się historią na całe życie

Egzaminy rzadko przebiegają bezproblemowo i każdy student wie, że w stresujących momentach może wydarzyć się dosłownie wszystko. Czasem zdawanie egzaminu to nie tylko w nerwowy epizod, ale także historia, którą potem opowiada się przez lata. Bohaterowie tego artykuły trafili na sytuacje tak nieoczekiwane i zabawne, że z łatwością można je sobie wyobrazić w komediowym filmie. Zebraliśmy najbarwniejsze historie prawdziwych ludzi, które z pewnością poprawią wam humor.

  • Pamiętam, jak kiedyś zdawałem zaliczenie. Prowadziła je kierowniczka katedry. Siedzę w jej gabinecie, cisza jak makiem zasiał, rozwiązuję test i nagle... na cały pokój głośno zaburczało mi w brzuchu. Pięć sekund później usłyszałem burczenie z jej strony. Cała się zaczerwieniła, ale ja zachowałem zimną krew. Wyciągnąłem z torby czekoladę i drożdżówki, a ona to zauważyła i bez słowa poszła włączyć czajnik. A po małej przekąsce powiedziała: „Wyciągaj indeks i daj spokój z tym testem — w końcu mnie nakarmiłeś!”. Głodne brzuchy, dzięki wam! © VK
  • Zdawałam przedmiot „Zarządzanie dokumentacją”. Przy pytaniach dodatkowych wykładowczyni zapytała: „Czym jest dokument?”. Spojrzałam na nią smutnym wzrokiem i wypaliłam: „To ważna karteczka!”. Roześmiała się, postawiła mi czwórkę (bo przez cały rok uczyłam się pilnie) i oddała mi moją ważną karteczkę. © Dzen
  • Na egzamin z fizyki wykułam na pamięć tylko jeden zestaw — numer 13. Nie cierpiałam tego przedmiotu. Wchodzę na egzamin, a pani Anna Kowalska patrzy na mnie z ironią, bo doskonale wiedziała o mojej antypatii do jej lekcji. Z całej sterty wylosowałam właśnie trzynastkę. Poszłam się przygotować i spokojnie zdałam. Ale oczywiście nie na piątkę — Anna Kowalska czuła, że gdzieś jest haczyk, tylko nie była w stanie się domyślić gdzie. Minęło ponad 40 lat, a ja wciąż to pamiętam. © Dzen
  • Pamiętam, że musiałem zdawać historię. Na kilka dni przed egzaminem śniło mi się, że w szkole jest egzamin z historii i wyciągam trzynasty numerek. Nauczyłem się tego zestawu na wszelki wypadek. Przyszedłem na egzamin i wyciągnąłem... trzynastkę! © Dzen
  • Zdawałam filozofię, nauczyłam się tylko 9 pytań z 36. Trafił mi się numer 9. Odpowiedziałam, postawili mi piątkę, a nawet pochwalili przed całą grupą, że tak właśnie należy się uczyć. © Dzen
  • Do egzaminu z ekonomii praktycznie się nie przygotowywałam, bo kompletnie jej nie rozumiałam. Wzięłam więc ze sobą kieszonkowy słownik ekonomiczny i poszłam. Znalazłam w nim odpowiednie definicje i podałam przykłady z życia: porównałam belgijską margarynę z naszym masłem. Potem wyciągnęłam z tego jakieś wnioski. Wykładowca był takim przykładem naprawdę zaskoczony — uśmiechnął się i powiedział, że za pomysłowość stawia mi czwórkę. A moje koleżanki, które całą noc przed egzaminem pisały ściągi, zdały tylko na trójki. © Dzen
  • Zdawałam egzamin z prawa rzymskiego. Chodziłam na wszystkie wykłady, siedziałam w pierwszej ławce, ale jakoś szczególnie się nie uczyłam. No i przyszedł egzamin. Wylosowałam numerek i zorientowałam się, że coś jednak wiem. Zaczęłam pisać, ale nagle ogarnęło mnie ogromne lenistwo. Mówię do wykładowcy: „A mogę nie pisać? Po prostu opowiem”. Zdziwił się. To znaczyło, że nie będę korzystać z żadnych ściąg i podpowiedzi. Zgodził się. Mówiłam to, co pamiętałam — jąkałam się, zacinałam, ale odpowiedziałam. Postawił mi piątkę „za odwagę i bezczelność”! © Dzen
  • Trzeci rok, prawo finansowe. Na wszystkie wykłady chodziłem, ani jednej nieobecności, notatki kompletne. Ale oceny z kolokwiów, jak pamiętam: 2, 3, 3, 3, 3. Przychodzę na egzamin, wykładowca mnie wywołuje i, nawet nie patrząc na mój zestaw pytań, wpisuje mi piątkę do indeksu. Następnie oświadcza: „Dziękuję, że podszedł pan do przedmiotu z szacunkiem”. © Dzen
  • Statystyka, trzecia poprawka. Ja się przygotowywałam, a mąż (studiowaliśmy razem) uznał, że i tak nie zda, więc nie poszedł. Siedzimy w sali. Nagle otwierają się drzwi, ktoś woła egzaminatorkę. Wraca i wszystkim po prostu zalicza przedmiot. Okazało się, że poinformowano ją, iż przyznano jej mieszkanie i musiała pilnie gdzieś jechać. Tak więc, bez odpowiadania na pytania, wszyscy szczęśliwie zaliczyli. Poza studentami, którzy nie przyszli. To było w 1980 roku, ale pamiętam do dziś. © Dzen
  • Ostatni rok, ostatni egzamin — filozofia. Zdawałam nie ze swoją grupą. A wykładowca był konserwatystą: według niego dziewczyny powinny być w spódnicach. Ja przyszłam w dżinsach. Biegałam w panice i prosiłam: „Dziewczyny, pożyczcie spódnicę”. Grupa nie moja, nikt nie chciał pomóc. Nagle zobaczyłam znajomą, dwa razy szerszą ode mnie. Zaczęłam błagać: „Anka, pożycz spódnicę”. A ona: „Ale ja się w twoje spodnie nie zmieszczę”. Odrzekłam: „To nic, posiedzisz w toalecie. Potem kupię ci w bufecie dwa desery”. Zgodziła się. Wpadłam do sali, przytrzymując spódnicę rękami, wylosowałam numerek, dostałam uczciwą czwórkę i uciekłam. © Dzen
  • Matematyka. Mój przyjaciel Witek powiedział: „Nie przygotowałem się, na pewno nie zdam”. Wymyśliłem więc pewną sztuczkę. Kazałem mu stanąć na dworze pod otwartym oknem, a sam poszedłem jako pierwszy losować pytanie, czym zresztą bardzo zdziwiłem wszystkich kolegów z klasy. Wcześniej długopisem narysowałem sobie dużą kropkę na opuszku prawego palca wskazującego. Kiedy podniosłem karteczkę, lekko ją docisnąłem i został na niej mały ślad.
    Poszedłem się przygotowywać, usiadłem przy oknie, a moje pytanie odłożyli z powrotem do pozostałych. Przez okno podałem Witkowi numer pytania (sala była na parterze). Nauczył się go, wszedł do klasy i wylosował oznaczone pytanie. Dostał piątkę. To był 1980 rok. © Dzen
  • Robiłam drugie studia wyższe, zaocznie. Wykładowca z matematyki na sesji organizacyjnej dał wszystkim zadania — w sumie cztery na całą grupę. Rozwiązania trzeba było zapisywać długopisem w zeszycie. Cała grupa to byli dorośli ludzie, rzadko kto miał mniej niż 35 lat. Oczywiście matematykę wszyscy dawno zapomnieli. Podzieliliśmy się zadaniami i jakoś, wspólnymi siłami, je rozwiązaliśmy. Oddaliśmy prace. On wszystkim coś nabazgrał w zeszytach, postawił dwóje i odesłał do poprawki. Porównaliśmy zeszyty — każdemu pozaznaczał inne zadania. A przecież prace były identyczne! W końcu po prostu przepisaliśmy wszystko od nowa, dokładnie tak samo jak było, oddaliśmy ponownie i usłyszeliśmy: „No, teraz to co innego”. Do dziś nie rozumiem, jaki był sens tego całego przedstawienia — chciał pokazać charakter? Czy może poćwiczyć nasz charakter pisma? © Dzen
  • Przed egzaminami postanowiłyśmy z koleżankami trochę zaszaleć i pojechałyśmy na działkę. Koleżanka mówi: „Nocujesz u mnie pierwszy raz, pomyśl życzenie, żeby w nowym miejscu przyśnił ci się przyszły mąż”. Pomyślałam... i przyśnił mi się mój wykładowca, który całkiem wyraźnie powiedział: „Daria, zamiast zajmować się głupotami i imprezami, powinnaś w końcu oddać zaległe prace, bo inaczej nie będziesz dopuszczona do egzaminu”. Obudziłam się zlana zimnym potem i naprawdę przypomniałam sobie o zbliżających się terminach. No cóż, narzeczeni mogą poczekać — w nocy usiadłam i zaczęłam pisać wypracowania. © VK
  • Jedziemy z koleżanką autobusem do zaliczenia. Zadaję jej pytania, a ona odpowiada. Generalnie przepytywałam ją przez całą drogę. Kiedy już podjeżdżałyśmy do naszego przystanku, nagle facet siedzący obok powiedział: „Jeśli nie zdasz, to zadzwoń do mnie, a wszystkim odetnę wodę”. Dał mi szczęśliwą monetę, życzył powodzenia i poprosił, byśmy w poniedziałek o 8:00 znów spotkały się z nim w autobusie i opowiedziały, jak poszło zaliczenie. Dziewczyna siedząca z przodu powiedziała: „Tak, dziewczyny, będziemy trzymać za was kciuki! Powodzenia!”. To się nazywa wsparcie! Ogromne podziękowania dla takich ludzi. © VK

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły