17 historii o mamach, które warto opowiadać zamiast dowcipów

Ludzie
2 tygodnie temu
17 historii o mamach, które warto opowiadać zamiast dowcipów

Rodzinne archiwum kryje w sobie nie tylko stare fotografie, ale także kolekcję ustnych arcydzieł, w których główną bohaterką niezmiennie pozostaje mama. Te opowieści, udoskonalane przez wielokrotne powtarzanie przy świątecznym stole, niczym nie ustępują klasycznym anegdotom. A przez to, że wydarzyły się naprawdę, są nam o wiele bliższe i bardziej swojskie.

  • Podarowałam mamie kieszonkowy wentylator. Przyniosła go na lokalną imprezę, wszystkie panie były zachwycone i natychmiast zamówiły sobie taki sam. Mama: „No patrz, dzięki tobie jestem tym całym... jak to się mówi, influencerem”. © X
  • Mama gdzieś wyczytała, że jeśli weźmie kawałek łodygi róży, wbije go w ziemniaka i zakopie, to po miesiącu—półtora wyrośnie nowy krzak róży. Oczywiście śmiałam się z niej — mama często eksperymentowała w ogrodzie, ale wsadziła kilka gałązek i podlewała. Po paru tygodniach wraca uradowana: „Nie wierzyłaś mi, chodź zobacz, już nowe listki się pojawiły”. Poszłam, patrzę — faktycznie pojawiły się listki... tylko że to ziemniak je wypuścił. © VK
  • Leżałam w szpitalu po porodzie, a mama przez wszystkie dni przynosiła mi jedzenie. W końcu nadszedł dzień wypisu: ja z dzieckiem na rękach i z dwoma wielkimi torbami rzeczy. Mąż z kwiatami, fotograf, szczęśliwi krewni. I wtedy mama podeszła do mnie i cicho zapytała: „Słoiki moje wzięłaś?”. Zaniemówiłam. © Pikabu
  • Babcia miała sąsiadkę, wyglądała na dobre sto lat i mieszkała sama — zresztą jak większość staruszek w naszej klatce. Syn odwiedzał ją z rodziną tylko w weekendy. Pewnego dnia czujne babcie zauważyły, że w tygodniu do tej sąsiadki regularnie zagląda — według ich kryteriów — „młodzieniaszek” koło sześćdziesiątki. Zebrały i uporządkowały wszystkie dane: podsłuch przez ścianę, obserwacja z okien. Wyszło na to, że poznali się przypadkiem w sklepie i odkryli, że świetnie się rozumieją. Teraz ten „młody człowiek” wpada na herbatkę i długie rozmowy o sprawach wzniosłych. Na pilnie zwołanym posiedzeniu „komitetu ds. strategii i taktyki” — oczywiście na ławeczce pod blokiem — zapadła decyzja, że tak dalej być nie może. Trzeba wezwać syna sąsiadki, żeby zareagował — „bo jeszcze, nie daj Boże, mieszkanie mu przepisze i potem będzie chodzenie po sądach”. Syn przyjechał, odbył z matką „rozmowę wychowawczą”, a babcie od razu zażądały od niego szczegółowego raportu. Według relacji syna, matka absolutnie nic nie zrozumiała i nie przyjęła jego wtrącania się w jej życie osobiste. Oświadczyła: „A jak będę chciała, to i za mąż za niego wyjdę — i nic ci do tego!”. Na pytanie syna: „Mamo! Czy w wieku 90 lat wychodzi się za mąż?” usłyszał miażdżącą odpowiedź: „Ja mam 89”. © ADME
  • W dniu moich urodzin mama postanowiła zorganizować dla mnie prawdziwą misję. Chodziłam po całym mieszkaniu, trochę sprzątałam — bo takie były zadania — szukałam wskazówek i miałam dojść do swojego prezentu. Ostatnia podpowiedź zaprowadziła mnie do góry nieumytych naczyń. Zaczęłam zmywać — nie było wyjścia. Na końcu został już tylko garnek. Okazał się czysty, a pod nim leżał telefon moich marzeń! I prezent dostałam, i mieszkanie posprzątane. © VK
  • Pewnego razu mama postanowiła mnie odwiedzić w obozie harcerskim. Żeby się do mnie dostać, przeskoczyła przez ogrodzenie. Była szczupła, w krótkich szortach i topie, wyglądała bardzo młodo. Wychowawca ją zauważył i zapytał, jak ma na imię i z której drużyny jest. Mama bez wahania odpowiedziała: „Nadia, druga drużyna”. Wieczorem na apelu wychowawca długo szukał tajemniczej „Nadii z drugiej drużyny”, która rzekomo złamała regulamin. © VK
  • Mój kaktus wypuścił „dzieci”. Pierwszego przesadziłam do doniczki i podarowałam mamie. Kolejnego ozdobiłam muszelkami i morskimi kamyczkami, a potem postawiłam w pokoju siostry jako niespodziankę na jej powrót z długiego wyjazdu za granicę. Siostra wraca, idziemy razem do jej pokoju — i nagle widzę, że kaktusa nie ma. Mama powiedziała, że podobno przypadkiem go stłukła. Zdziwiło mnie, że nic mi nie powiedziała, trochę mi się zrobiło przykro. Później wyszło na jaw, że podobno dawanie kaktusów dziewczynie „na wydaniu” to zły omen. Dlatego mama po cichu pozbyła się kaktusa przeznaczonego dla siostry. I swojego też. Mama ma 47 lat. © Ideer
  • Pewnego ranka słyszę, jak mama coś burczy, oburza się. Mówi niby sama do siebie, coś tam mamrocze w sąsiednim pokoju. Mama ma 68 lat. Idę zapytać, co się stało, czym jest tak zdenerwowana. Mama: „Wyobrażasz sobie? Wypadła mi plomba! I z czego oni je robią? Fuszerka!”. A ja sobie nie przypominam, żeby mama w ogóle chodziła do dentysty. Chyba wszystko było w porządku z jej zębami. Na pewno od paru lat nie była. Ja: „A gdzie ci ją założyli i kiedy?”. Mama: „Jeszcze w szkole!”. © Pikabu
  • Dzwonię dzisiaj do mamy. Ma 84 lata.
    — Mamo, jak się masz, jak zdrowie?
    — Och, synku, tak choruję, tak choruję... I ręka, i noga, i ciśnienie. Chodzić ciężko, astma dokucza.
    — No to siedź w domu. My z Wojtkiem (to mój syn) zaraz przejedziemy się po sklepach, potem na łono natury się wybierzemy, w drodze powrotnej do ciebie zajrzymy. Co ci kupić?
    — Synku, wiesz, już mi lepiej. Pojadę z wami. © Pikabu
  • Moja mama jest pielęgniarką i dość często zabierała mnie, pięciolatka, ze sobą do pracy. Żeby zachować porządek panujący w szpitalu, uszyła mi biały fartuch i uroczą czapeczkę. Pamiętam, że przejęty tymi zasadami znalazłem sobie ochraniacze na buty i rękawiczki, założyłem maseczkę z gazy i ruszyłem prosto na blok operacyjny. Na surowe pytanie chirurga: „Co tu robi dziecko? Kim on jest?” — spokojnie odpowiedziałem: „Ja jestem mikrochirurg may!”. Tak właśnie mama zawsze mnie nazywała. © VK
  • Przyjechałem w odwiedziny do mamy. Rozmawiamy o różnych rzeczach. I nagle mama mówi:
    — Na tej stronie, którą mi pokazywałeś, zobaczyłam przezabawne wideo. Bardzo chcę, żebyś je obejrzał, tak się uśmiałam!
    — Zapisałaś je? Pokażesz?
    — Nie. Ale tam przecież jest wyszukiwarka?
    — Jest.
    — To wyciągaj telefon, znajdziemy je teraz.
    Otwieram stronę, włączam wyszukiwarkę. Czekam.
    Mama:
    — Wpisz: „kot”. © CaptainOcevidnst / Pikabu
  • Byliśmy na łonie natury z chłopakiem i jego rodzicami. Jego tata siedział z wędką nad brzegiem, a mama co pięć minut podchodziła i pytała, czy już przypadkiem nie zamierza kończyć. U mnie w rodzinie jest dokładnie na odwrót, dlatego chłopak woli nasze wyjazdy. Zdarza się, że tata po prostu chce pooglądać telewizję, a mama w tym czasie stoi nad nim i powtarza: „No chodźmy nad rzekę! Jeszcze dwie godziny do zmroku, zdążymy na ryby”. © VK
  • To było dawno, jakieś dwadzieścia lat temu. W sklepach zaczynały się pojawiać różne egzotyczne produkty, a w telewizji — programy kulinarne. Pewnego razu moja mama zobaczyła sushi albo sushi rolki. I bez większego namysłu postanowiła uraczyć mnie i tatę takim przysmakiem w najbliższe święta. No i oczywiście zrobić wrażenie na gościach. Tata właśnie przywiózł z delegacji czerwoną rybę, mama ją podzieliła i część zasoliła. Skąd wtedy wzięła nori — nie mam pojęcia. Ugotowała ryż, ulepiła sushi i z dumą postawiła je na środku stołu. To było pierwsze sushi w moim życiu. A właściwie nie sushi, tylko wielkie sushiska — grubości mojej ręki. W każdej rolce po 150–200 gramów ryby i jeszcze więcej ryżu. Jakimś cudem nori to wszystko trzymały w środku. I tak te giganty wylądowały na stole. Efekt był piorunujący, a mama przeszczęśliwa. Kilka lat później wszędzie zaczęły pojawiać się bary sushi. Mama mówiła wtedy: „No i co to niby jest, takie na jeden kęs? Moje to były porządne, sycące!”. © pugchoo / Pikabu
  • Byliśmy z rodziną na wakacjach w Egipcie. Do mojego stolika dosiadł się jakiś chłopak — prężył muskuły, próbował zagadywać, a na grzeczną odmowę kompletnie nie reagował. I wtedy zjawiła się moja mama. Spojrzała na „maczo”, postawiła przede mną talerz z trzema porcjami frytek i mówi: „Synku, ja bym jej na randkę nie zapraszała. Ty mojej córki nie wykarmisz. Ona zje te wszystkie frytki i jeszcze deser się zmieści, zobaczysz”. I tak mama wybawiła mnie z opresji, bo chłopak zrobił wielkie oczy i ulotnił się w tempie ekspresowym. © ADME
  • Moja mama to kobieta o żelaznym charakterze. Latem mieszka w małej, odciętej od świata chatce pośród lasów i bagien. Pewnego dnia postanowiła wybrać się w głąb lasu na grzyby. Grzybów nie znalazła, za to natknęła się na zrąb porośnięty malinami. Nagle w krzakach coś zaczęło wyć i mlaskać. Mama bez wahania chwyciła kij i cisnęła w zarośla. Z krzaków z rykiem wybiegło ogromne, czarne, kudłate zwierzę — niedźwiedź! Mama rzuciła się do ucieczki i w końcu się zgubiła. Zadzwoniła po pomoc: „Jestem słabiutką staruszką, a tu mnie prawie zjadł niedźwiedź!”. Przysłali leśniczego, ale jego telefon szybko się rozładował. Powiedział, że będzie dawał sygnały i żeby mama szła w jego stronę, ale ona odmówiła: „Po co? Mam tu już rozpalone ognisko, wodę ze sobą i wcale mi się nigdzie nie spieszy”. Wieczorem ratownicy odnaleźli i wyprowadzili z lasu... moją mamę oraz zabłąkanego leśniczego. Niedźwiedzia nie znaleźli. © Pikabu
  • Dzwoni mama z innego miasta: „Przyjeżdżam jutro rano, dasz radę mnie odebrać przed pracą?”. Odpowiadam: „O której godzinie przyjeżdża pociąg?”. Mama: „Nie pamiętam... Bilet gdzieś daleko, ciężko go znaleźć...”. A potem, zupełnie bez wahania, dodaje: „No to jak, dasz radę, czy nie?”. © ********torfan / Pikabu
  • „W ten sposób to ja nigdy dziewczyny nie znajdę...” — pomyślałem.
    Mama pracuje jako konduktorka w pociągu. Pewnego dnia przyszła do mnie koleżanka z roku, żeby pomóc mi przy referacie. Siedzimy w pokoju, nagle otwierają się drzwi, zagląda mama i mówi: „Zaraz wychodzę. Czy będziecie potrzebować pościel?”. © Pikabu

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły