20 osób poszło w gości i wróciło z przekonaniem, że woli swój własny dom

Ludzie
3 godziny temu
20 osób poszło w gości i wróciło z przekonaniem, że woli swój własny dom

Chodzenie w gości jest jak wyprawa do równoległej rzeczywistości. Kapcie w niewłaściwym rozmiarze, kot ma swoje humory, a kolacja wygląda tak, że aż strach na nią patrzeć — choć „wszyscy to przecież uwielbiają”. Po takich wizytach człowiek dochodzi do wniosku, że w domu, nawet jeśli panuje bałagan, jest jednak jednak swojsko i przewidywalnie.

  • Przyjechaliśmy w odwiedziny do teściowej, projektant zrobił jej kuchnię kuchnię połączoną z salonem i jadalnią. Chwaliła się, że wreszcie kupiła nowy, piękny dywan do strefy wypoczynkowej. W tym czasie mój mąż wyłożył na stolik w tej części mieszkania przywiezione zakupy i zaczął je rozkładać po szafkach i lodówce. Nasza córka (2,5 roku) to zobaczyła i pobiegła pomagać. Wyrwałam jej z rąk opakowanie z jajkami i zaproponowałam, żeby zaniosła kaszę. Ale teściowa podała jej z powrotem te jajka i jeszcze zaczęła mnie pouczać: „Anka, dziecko trzeba uczyć samodzielności. Niech zaniesie, nic się nie stanie”. I dokładnie po jej ostatnim słowie moja wiercipięta się potknęła i przewróciła, a jajka z hukiem wylądowały na nowym dywanie babci, rozlewając się efektownie na wszystkie strony. Pierwszy raz widziałam, jak ktoś aż się dławi z oburzenia. © VK
  • To historia mojej chrzestnej sprzed mniej więcej 5 lat. Przeprowadzili się do nowego mieszkania, a jej córka zaprzyjaźniła się z koleżanką z klasy — mieszkały w tej samej klatce, tylko na innych piętrach. Dziewczynki często chodziły do siebie z wizytą i nieraz jadały u siebie obiady. Obie rodziny były dobrze sytuowane. Ale pewnego dnia sąsiadka przyszła do chrzestnej z listą: „Tu wypisałam wszystko, co wasze dziecko u nas zjadło. Trzeba uregulować płatność”. Chrzestna zapłaciła, wyszło około tysiąca, ale dziewczynki już więcej się nie przyjaźniły. Jak później mówiła, tamta dziewczynka ostatecznie została bez znajomych — najwyraźniej jej matka nie pierwszy raz sporządziła taką listę. © Pikabu
  • Kilka dni temu moja dziewczyna poprosiła mnie, żebym pomógł jej przestawić trochę mebli u jej babci. Babcia już leciwa, więc trzeba pomóc. Poza tym było to moje pierwsze spotkanie z rodziną dziewczyny — taki mały „test”. Przyjeżdżamy do babci, a tam klasyka: kuchnia malutka, szklane okienko z kuchni do łazienki pod sufitem, stare lampy i babciny kot. Zwierzak jak z reklamy karmy premium — wielki, lśniący, prawie jak prosiak, absolutny pan domu i ukochany pupil babci. Dziewczyna pokazała, co trzeba zrobić (przesunąć łóżko spod okna) i pobiegła do supermarketu. Babcia krząta się w kuchni, a mnie nagle przycisnęło. Wchodzę do łazienki, a tam kuweta. Przewrócona na bok, żwirek rozsypany po całej podłodze, do sedesu nie da się podejść, a na środku — świeża, dumna pamiątka po kocie. Stoję, patrzę i zastanawiam się, co robić. Babcia ledwo chodzi, więc wołać ją, żeby posprzątała po kocie, byłoby niezręcznie. Poza tym chciałem zrobić dobre wrażenie. No to przełknąłem dumę, wziąłem łopatkę i zacząłem zgarniać żwirek z powrotem do kuwety, a resztę podmiatać pod ścianę. Siedzę więc sobie, sprzątam, nikomu nie przeszkadzam. I nagle babcia puka do drzwi i krzyczy na całe gardło:
    — Młody człowieku! Kuweta jest tylko dla kota! Tylko dla kota!
    A potem, cichutko, prawie do siebie:
    — A niby taki inteligentny młody człowiek... © Margadon / Pikabu
  • Pojechaliśmy w odwiedziny do szwagra, który mieszka z żoną niedaleko Baltimore. Wszyscy jesteśmy w podobnym wieku — on jest astrofizykiem, ona pracuje w administracji rządowej. Dzieci nie mają, ale świetnie inwestują na giełdzie i właściwie już mogliby uznać się za milionerów. Spędziliśmy razem bardzo miły dzień, a wieczorem usiedliśmy do kolacji i... szczęka mi opadła. Na stole leżało zaledwie kilka skromnych kawałków kurczaka i mała miseczka orzeszków piniowych. I nic więcej. Każdy wziął po jednym kawałku kurczaka i łyżce orzeszków — oto cała kolacja. Później, siedząc w salonie, nie wytrzymałem i zapytałem: „To była dość niezwykła kolacja. Zawsze tak jecie?”. Na co żona szwagra odpowiedziała: „Tak, jesteśmy minimalistami. Dbamy o planetę, więc jemy mało”. Cóż... kiedy poszliśmy spać, zjadłem wszystkie przekąski, które wzięliśmy ze sobą w podróż. Najwyraźniej minimalistą nie jestem. © Reddit
  • Raz odwiedziłyśmy pewną krewną. Ta zaprosiła nas, mówiąc: „Siadajcie, napijemy się herbaty!”. Zobaczyłyśmy z mamą, jak gospodyni przecierała stół męską skarpetą. Spojrzałyśmy po sobie i bardzo uprzejmie odmówiłyśmy herbaty. © udalenie_pm_tattoo
  • Pewnego razu koleżanka z pracy zaproponowała, abyśmy przyjechali do niej na działkę (ponieważ było to dla niej wygodne, że ją tam zawieziemy). My działki nie mamy, więc ucieszyliśmy się na myśl o weekendzie na łonie natury. Po drodze zatrzymaliśmy się w sklepie, a koleżanka od razu powiedziała: „Kupcie sobie to, co będziecie jeść”. Na działce rozłożyła swoje produkty po jednej stronie stołu, nasze po drugiej, a potem każdy jadł swoje. Dla mnie było to naprawdę dziwne. Rano, o świcie, zaczęła mnie budzić słowami: „Pomóż mi umyć okna!”. Tymczasem mój mąż cały dzień pomagał jej mężowi przekopywać ogródek. Po tej „wycieczce” nasze relacje z koleżanką zdecydowanie się ochłodziły. © Dzen
  • Najlepszy przyjaciel mojego — teraz już byłego — męża zaprosił nas do siebie, bo podobno mają nowe jacuzzi, więc stwierdził: „Wpadnijcie, przetestujemy”. Mieszkali jakieś 45 minut drogi od nas. Przyjechaliśmy, a ich... nawet nie było w domu! Zadzwoniliśmy, poprosili, żeby na nich poczekać. Minęła godzina. W końcu przyjechali, ale najpierw żona tego kolegi udawała, że nas w ogóle nie widzi, a potem usłyszeliśmy, jak się kłócą. Wkrótce wyszliśmy, a po jakimś czasie dowiedziałam się, że gospodyni po prostu nie chciała, żeby jej mąż zobaczył mnie w bikini. Kurtyna. © Reddit
  • Pomagałam koleżance z angielskim. Kiedyś po zajęciach przyjechała jej mama z policją i zaczęła na mnie naskakiwać: „Zabrałaś pieniądze?”. Zaginęły im podobno pliki gotówki ze sprzedaży mieszkania. A ja nic nie brałam, nawet w tamtym pokoju nie byłam! Ale podczas „przesłuchania” wyszła na jaw ciekawa rzecz: mama koleżanki wspomniała, że oprócz mnie była jeszcze sprzątaczka, która przyszła ogarnąć mieszkanie, ale ona na pewno pieniędzy nie zabrała, bo przecież dostaje za pracę wynagrodzenie! A ja, wiadomo, byłam podejrzana. Ostatecznie okazało się, że to jednak sprzątaczka zabrała te pieniądze. Zdołała już nawet spłacić swoje kredyty, wydała prawie połowę kwoty. Koleżance już więcej nie pomagałam. A po tekście: „Wpadnij jeszcze kiedyś, tym razem schowałyśmy pieniądze!” nie miałam nawet ochoty utrzymywać z nią kontaktu. © BettyLy / Pikabu
  • W gościach podano mi gorący barszcz. Powiedziałam: „Niech trochę ostygnie”. Wtedy gospodyni po prostu wzięła mój talerz i dolała do niego wody z kranu... © ereni.aa
  • Rozstałam się z narzeczonym po spotkaniu z jego rodziną. Byliśmy razem rok. Oświadczył mi się, a potem zabrał mnie do rodziców, żeby przedstawić jako przyszłą żonę. Jego mama nakryła do stołu, miło rozmawialiśmy, wszyscy się uśmiechali, same uprzejmości. A następnego dnia narzeczony zaczął robić mi wyrzutu, że jego mama jest bardzo urażona moim brakiem szacunku i wątpi, czy z taką „gospodarnością” nadaję się na dobrą żonę. Poszło o to, że nie zaproponowałam jej pomocy przy sprzątaniu stołu po kolacji. Byłam w szoku. Po pierwsze: naprawdę uważam, że nie wypada angażować gości — skoro zapraszasz ludzi, żeby odpoczęli i miło spędzili czas, to ty się nimi opiekujesz. Po drugie: oprócz mnie byli tam jego ojciec i brat. Oni we dwóch spokojnie mogli pomóc, więc dlaczego akurat to ja jestem winna? Po trzecie: mój narzeczony też nie ruszył się, żeby zaproponować pomoc, ale „brak szacunku” zauważono wyłącznie u mnie. Pokłóciliśmy się i rozstaliśmy. Jasne, przykro mi, ale kiedy pomyślę, że jego matka całe życie trułaby mi głowę, a on robił wszystko tak, jak ona chce — od razu mi lżej. © VK
  • Rok temu zaprosili mnie do siebie znajomi mieszkający na osiedlu domków jednorodzinnych. Byłem u nich raz, ale kompletnie nie pamiętałem, który to dom. W końcu znalazłem taki, który mi pasował, pewnie otworzyłem bramkę, ochrzaniłem psa, który na mnie wyskoczył, a potem wszedłem po schodach. Widzę, że ktoś siedzi przy stole, więc zdejmuję buty, wieszam kurtkę. Odwracam się... a tam kompletnie zszokowana, nieznajoma dziewczyna karmiąca dziecko mówi: „Przepraszam, a pan do kogo?”. Odparłem zupełnie spokojnie: „Ach, chyba pomyliłem domy!”.
    Ubrałem się, założyłem buty i po prostu wyszedłem. © Pikabu
  • Kiedy byliśmy u teściowej, dała wnukom na wynos naleśniki. W domu syn spróbował, od razu wypluł i pyta: „Fuj, kto takie niedobre rzeczy gotuje?”. Odpowiedziałam: „Twoja babcia”. Mija kilka dni. Idziemy znów w odwiedziny do mamy męża, syn wchodzi do kuchni, siada przy stole i mówi do swojej babci: „A mama powiedziała, że ty niedobre rzeczy gotujesz!”. Było bardzo niezręcznie. © saparova_aigerimm
  • Pamiętam, jak po szkole często zaglądałam do koleżanki z klasy — mieszkałyśmy na sąsiednich ulicach. Ich rodzina była naprawdę dobrze sytuowana: duży dom, samochody, dwoje dzieci i każde miało własny pokój. Dla mnie to było ogromne „wow”. I co ważne, Ola sama mnie zapraszała — ja się nie narzucałam. Za każdym razem, kiedy wracałyśmy ze szkoły, jej mama stawiała przed córką talerz z jedzeniem, mówiąc: „Teraz Oleńka zje i potem będziecie się dalej bawić”. Mnie przy tym nie proponowano absolutnie nic. Za pierwszym razem byłam w szoku, bo w moim domu nie poczęstować dziecka-gościa to byłby absurd — i u wszystkich innych znajomych było dokładnie tak samo. Do dziś pamiętam, jak bardzo byłam głodna po szkole i jak Ola z apetytem wcinała parówki z ziemniaczanym puree tuż pod moim nosem. To było w podstawówce, 2004 rok. © CatRat / Pikabu
  • Moja krewna bardzo nalegała, żebym przyjechała do niej w odwiedziny — i to z noclegiem, żebyśmy miały czas porozmawiać. Ustaliłyśmy, że przyjadę z wnuczką, której jeszcze nigdy nie widziała, przenocujemy, rano pójdziemy z małą pozwiedzać okolicę, wieczorem wrócimy, prześpimy jeszcze jedną noc i następnego dnia pojedziemy do domu. Jak zwykle nakupiłam jedzenia, zabrałam nawet tort. Przyjechałyśmy, uściski, całusy — ale zanim zdążyłam zdjąć buty, gospodyni pyta mnie: „A kiedy wyjeżdżacie?”. Byłam w szoku! Gdyby nie wnuczka, odpowiedziałabym, że pójdę tylko do toalety, napiję się wody i od razu wracam. Ale jechać z dzieckiem nocnym pociągiem... średnia opcja. Rano padał ulewny deszcz i musiałyśmy poczekać, aż przestanie. Krewna nie zaproponowała nam śniadania, więc szepnęłam wnuczce, że zjemy w jakiejś kawiarni. Kiedy deszcz ustał i zbierałyśmy się do wyjścia, gospodyni rzuciła: „Może usmażyć wam po jajku?”. Grzecznie odmówiłam. Wieczorem przyszłyśmy po torbę, a ona siedzi w kuchni, pije herbatę i zajada tort, który ja przywiozłam. Nawet nam herbaty nie zaproponowała.
    Wzięłyśmy torbę i pojechałyśmy. Tortu nie spróbowałyśmy do dziś. Taka to gościnna krewna. © Dzen
  • Mój brat z żoną zaprosili nas do siebie na Nowy Rok. Oni mieszkają obok moich rodziców, a my w innym mieście, z kotami. Umówiliśmy się, że brat przyjedzie po nas i po nasze koty, a my zrobimy zakupy, zatankujemy mu samochód i pojedziemy do nich. Wszystkie produkty kupiliśmy sami. Do brata przyjechaliśmy około 17:00. Jego żona dopiero co wstała, nic nie zrobiła. No to przygotowałyśmy razem kilka sałatek, usmażyłyśmy ziemniaki i mięso. Pierwszego stycznia to ja gotowałam (zrobiłam pizzę), a żona brata chodziła z wiecznie niezadowoloną miną. Drugiego dnia rano poszliśmy do moich rodziców, a do domu odwoził nas mój tata, bo nagle się okazało, że brat musi spotkać się z jakimiś superważnymi znajomymi swojej żony. A ona w tym czasie wrzuciła w media społecznościowe, że wreszcie nadszedł prawdziwy świąteczny czas i można w końcu świętować! Warto dodać, że sama dwa razy do roku mieszkała u nas podczas sesji, wszystko miała podane na tacy i zdecydowanie inaczej ją przyjmowaliśmy. Teraz prawie w ogóle nie utrzymujemy kontaktu. © Pikabu
  • Pewna krewna zaprosiła nas do siebie — było tam 6 osób z rodziny. Przyszliśmy, a na stole prawie nic: herbata, chleb, dżem. No dobrze, posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Jej siostrzenice pozmywały naczynia. A gdy zaczęliśmy się zbierać do wyjścia, gospodyni się oburzyła: „A pieniądze? Dlaczego się nie złożyliście, żebym dostała pieniądze? Przecież kupiliśmy samochód — dlatego was zaprosiłam!”. Prosiła, nawiasem mówiąc, o 1000 złotych od każdego. Byłam zszokowana taką bezczelnością. © Pikabu
  • Poszliśmy kiedyś w odwiedziny do znajomych z naszym kotem, a oni mieli w domu gadającą papugę. Kot zobaczył papugę, przestraszył się i zasyczał. A papuga rozłożyła skrzydła i ruszyła na kota. Przystawiła swój ogromny dziób do jego nosa i powiedziała najbardziej epicką kwestię, jaką w życiu słyszałam: „Herbatki?”. © VK
  • Gdy miałam 17 lat, pierwszy raz poszłam w odwiedziny do mojego ówczesnego chłopaka. Poznałam jego mamę, posiedziałyśmy przy herbacie, wydawało się, że wszystko poszło dobrze. Następnego dnia chłopak dzwoni i pyta: „A nie wzięłaś przypadkiem obrączki mojej mamy?”. W głowie pojawiły mi się dwa wielkie pytania: po co miałabym brać obrączkę jego matki i kto by się przyznał, gdyby faktycznie ją wziął? Pomyślałam, że tacy niezrównoważeni krewni nie są mi potrzebni, zerwałam z chłopakiem, a on jeszcze długo zastanawiał się, o co chodzi, dzwonił i dopytywał... Swoją drogą obrączka znalazła się po dwóch dniach — tak mi powiedział. Ale moja noga w tamtym domu już nigdy więcej nie stanęła. © Pikabu
  • Miałam kiedyś koleżankę, z którą często odwiedzałyśmy się nawzajem. Jej rodzice byli ogólnie mili i kulturalni. Kiedy siedziałyśmy u mnie, ona nie pomagała sprzątać bałaganu po naszych posiadówkach, ale kiedy ja byłam u niej, zdarzało się, że zmywałam poranne naczynia po jej rodzicach, obierałam ziemniaki na kolację czy odkurzałam — lubiłam pomagać, bo mnie tam chwalono. Było tak aż do pewnego momentu. Olśniło mnie po jednym zdarzeniu: koleżanka przypadkiem zaklęła przy mamie, a ta od razu wypaliła: „Kochanie, co to za słowa? Znowu cię ta koleżanka nauczyła?”. Kurtyna. © Pikabu
  • Zaczęłam spotykać się z chłopakiem: ja miałam 18 lat, on trochę ponad 20. Mieszkał z rodzicami, ale całe piętro było do jego dyspozycji. Myślałam, że to w zasadzie jego przestrzeń i może zapraszać gości, kiedy chce, bez zbędnych pytań. Więc kiedy pozwolił mi zostać na noc, uznałam, że nie muszę pytać jego rodziców o zgodę. A następnego ranka jego matka przyszła bladym świtem na górę i zaczęła wrzeszczeć: „To nie jest żadna noclegownia!” i „Twoja koleżanka powinna już wracać do domu!”. Darła się tak przez pół godziny, aż się zmęczyła. A potem nagle zaproponowała, żebym upiekła naleśniki. Po chwili znowu coś jej odbiło: zaczęła krzyczeć na syna, a potem po prostu wyrzuciła nas z domu. Do dziś nie wiem, co to miało być. © Reddit

Jaka była najbardziej niezręczna sytuacja, która przydarzyła wam się w gościach? Czekamy na wasze nietuzinkowe historie w komentarzach!

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły