10 dobrych ludzi, którzy stali się światłem w czyimś mroku

Oto wzruszająca opowieść o dziewczynie, która pokazała siłę w trudnym momencie, a także o małym kotku, który stał się jej prawdziwym przyjacielem.
Pracowałam w klinice weterynaryjnej. Jakaś kobieta przyniosła rudego kociaka: brudne oczy, matowe futro, ledwo stał. Moja koleżanka postawiła rozczarowującą diagnozę, więc kobieta zdecydowała się uśpić zwierzaka. Zabrałyśmy go na zaplecze kliniki i miałyśmy wysłać w ostatnią podróż.
Nagle moja koleżanka powiedziała: „Nie chcę tego robić. Zobaczmy, czy uda się mu pomóc”. Wzięłam to stworzenie w ramiona i zobaczyłam coś dziwnego w jego oczach: patrzył, jakby już wiele przeszedł i jakby nie był już dzieckiem.
Potem wszystko przebiegło standardowo: kąpiel, sprawdzenie odruchów, szczepienia, zastrzyki, odrobaczanie, krople na kark. Dostał mały „domek” z miską wody w jednej z maleńkich klatek w klinice. Zastanawiałyśmy się: „Co my mamy z tobą zrobić, cudaku?”.
Mijały dni, a maluch mieszkał w klinice. Dzięki niemu każdy ranek zaczynałyśmy od uśmiechu. Drugiego dnia zaczął powoli się poruszać i jeść samodzielnie. W czasie, gdy przebywał w klinice, leczyłyśmy u niego niezliczoną ilość chorób — zapalenie ucha, grzybicę skóry, infekcję oczu — ale nie ataksję, którą wcześniej u niego zdiagnozowano. (Ataksja to zaburzenie neurologiczne objawiające się problemami z koordynacją ruchową — przyp. red. Jasnej Strony).
Kotek się chwiał, przewracał i nie potrafił normalnie używać przednich łapek. Nie umiał też miauczeć ani skakać. Ale ja coraz bardziej się do niego przywiązywałam.
A tak przy okazji — ten maluch w ogóle nie rósł. Nazywaliśmy go Mikrorobaczek. Żartuję, to była tylko ksywka. W rzeczywistości dostał imię Szaman.
Szaman był uwielbiany przez cały personel i klientów, a nawet przez pacjentów! Przez sześć miesięcy rozbawiał wszystkich swoim niezdarnym bieganiem i dodawał mi niesamowitej motywacji do pracy. Sprawiał, że się uśmiechałam i coraz bardziej kochałam mój zawód!
Niestety szefostwo nie polubiło kota i postanowiło go wyrzucić. Dano mi wybór: adopcja, znalezienie mu domu lub cokolwiek innego — ale musiał zniknąć z kliniki.
Podjęłam decyzję. Zaadoptowałam go — mimo że miałam już wtedy starego kota o trudnym charakterze i sporo problemów mieszkaniowych oraz osobistych. Miałam jednak dość kliniki, w której byli gotowi wyrzucić na bruk chore zwierzę, gdybym go nie przygarnęła.
Po 1,5 roku pojechałam z Szamanem do dużego miasta i zrobiłam mu rezonans magnetyczny mózgu. Okazało się, że miał kiedyś złamany pierwszy kręg szyjny. Jutro idziemy do neurochirurga.
Znacie to uczucie, kiedy uświadamiacie sobie, że jakaś osoba, miejsce, miasto, muzyka, zawód — cokolwiek — jest całkowicie „twoje”? No więc ten kot jest całkowicie mój. Moje lodowate serce przy nim stopniało.
Nigdy aż tak nie uczłowieczałam zwierząt, mój starszy kot trzyma się zasad i nigdy nie był rozpieszczany. Ale Szaman rzucił na mnie jakiś czar. Po prostu mnie rozbroił. Odarł mnie ze złości, negatywnych uczuć, nerwowości. Wracam z pracy do domu i uśmiecham się od ucha do ucha, bo w domu czeka na mnie to dziwnie wyglądające cudo.
Poza tym uczę się od niego. Nieważne, jak trudno jest mu chodzić lub biegać — widzi cel i pędzi w jego kierunku, upadając boleśnie po drodze, ale wstając i idąc dalej, ponieważ nie zna innego sposobu na osiągnięcie swojego zamiaru.
Dziękujemy za przeczytanie tej historii. Kochajcie swoje futrzaki i nie zostawiajcie słabszych w potrzebie!
A te zdjęcia dowodzą, że zwierzęta rozumieją nas lepiej, niż moglibyśmy przypuszczać.