Szczera opowieść o życiu singielki i o tym, czy naprawdę trzeba być w związku, żeby być szczęśliwym
Często wyjeżdżam w podróże służbowe i docieram do celu koleją. Uwielbiam stukot kół i rozmowy z innymi podróżnymi. Podobno istnieje coś takiego, jak efekt pociągu, gdy ludzie, którzy wiedzą, że nigdy więcej się nie spotkają, szczerze opowiadają o swoim życiu komuś nieznajomemu. Zdarzyło mi się to ostatnio z jedną współpasażerką.
Okazało się, że przez kilka stacji byłyśmy w przedziale same, a ona zaczęła mi wtedy opowiadać, jak bardzo jest zmęczona niechcianymi radami i próbami uregulowania jej rzekomo nieudanego życia osobistego.
Moja towarzyszka podróży, nazwijmy ją Marzena, wyglądała na kobietę całkiem zadowoloną ze swojego życia. Powiedziała mi, że w wieku 25 lat została sama z małą córeczką. Mąż porzucił rodzinę i zniknął z ich życia na zawsze. Na początku było ciężko, ale w ciągu ostatnich kilku lat Marzena stanęła na nogi. Teraz jest kierownikiem działu w sporej firmie, z bardziej niż przyzwoitą pensją, ma własne mieszkanie, jej córka podrosła i nie wymaga stałego nadzoru.
Wydawałoby się, że wszystko jest po prostu cudowne, ale z jakiegoś powodu wielu znajomych uważa Marzenę za nieszczęśliwą kobietę, ponieważ nie ma przy sobie „silnego męskiego ramienia”. Kiedy wyznała jednej ze swoich przyjaciółek, że radzi sobie całkiem nieźle, ta aż podskoczyła: „Co ty wygadujesz! Czekasz na księcia? Obniż poprzeczkę, bo w wieku 40 lat zostaniesz sama, z gromadą kotów i bez normalnego mężczyzny u boku”.
Marzenie brakowało wtedy zaledwie kilku lat do tego wieku. Początkowo zignorowała tę niechcianą radę, ale później zaczęły się w niej rodzić wątpliwości. A co jeśli nigdy nie znajdzie partnera? Dlatego spanikowała i pilnie zarejestrowała się na internetowym portalu randkowym.
Portal był jak gigantyczna tablica ogłoszeniowa, oferująca ogromny wybór mężczyzn: od młodych po starych, od blondynów po brunetów, od poważnie myślących po żądnych przygód. Niedoświadczona Marzena od razu popełniła wiele błędów.
Wyznała: „Głupio podałam numer telefonu jednemu facetowi z portalu randkowego. Natychmiast zaczął dzwonić i pisać. Powiedziałam, że nie mogę odbierać w ciągu dnia, bo jestem w pracy. A on to: «Nie rozumiesz swojego szczęścia. Będę ojcem dla twojej córki». A potem nagle zaproponował mi małżeństwo i powiedział, że zgadza się ze mną zamieszkać”.
Marzena umieściła go na czarnej liście i odetchnęła. Już wcześniej zauważyła niezdrowe zainteresowanie ze strony potencjalnych zalotników, którzy uaktywniali się, gdy tylko dowiadywali się, że jest samotną kobietą z własnym mieszkaniem i dobrą pensją. Jednocześnie jednak moja rozmówczyni doskonale rozumiała, że wpuszczanie do swojej przestrzeni życiowej obcej osoby tylko ze względu na strach przed samotnością jest złym pomysłem. Miała przed oczami przykład koleżanki z klasy, która po rozwodzie biegała po sądach, by wyrzucić byłego męża z jej własnego mieszkania, kupionego przed ślubem.
Ale jeśli ze strony mężczyzn spotykały ją głównie mniej czy bardziej nachalne próby podrywu, to niektóre kobiety potrafiły jej bardzo dokuczyć. Na początku nawet nie rozumiała, dlaczego jej status rozwiedzionej samotnej matki może powodować takie odrzucenie.
Marzena wytłumaczyła: „Mam sąsiadkę, niemiłą staruszkę. A to: «Twój kot tupie», a to: «Twoja córka nie wita się ze mną grzecznie». Spotkałam ją niedawno i zobaczyłam, że krzywo się do mnie uśmiecha. Wyjaśnienie okazało się proste: moja sąsiadka uznała, że wyszłam za mąż i teraz będę miała kogoś, kto stanie w mojej obronie”.
Po rozmowie z innymi mieszkańcami bloku okazało się, że ta starsza pani całe życie kłóciła się z mężem, nienawidziła go, ale szalenie bała się samotności i zawsze usprawiedliwiała się tym, że wszyscy tak żyją. Łatwo się domyślić, że samotne kobiety, które odważyły się prowadzić udane życie bez faceta, wywoływały u niej ogromną irytację.
Pod koniec rozmowy moja towarzyszka podróży roześmiała się i wyznała, że niedawno dostała kotka. Sfinksa. Takiego ciepłego i aksamitnego w dotyku. Cóż, życie nie stoi w miejscu. Męża czy po prostu niezawodnego przyjaciela może kiedyś jeszcze spotka, ale nie będzie go aktywnie szukać.
BONUS: Oto co nasi czytelnicy myślą o nietaktownych pytaniach i niechcianych poradach na każdy temat.
- Mamy takich zazdrośników w sąsiedztwie, którzy uwielbiają plotkować i obgadywać wszystkich. To naprawdę przerażające. Jedna sąsiadka zapytała moją mamę: „Wyglądasz tak młodo, ile masz lat?”. Powiedziałem mamie: „Dlaczego nie zareagowałaś? Powinnaś była powiedzieć, że 25”. A mama ma 70 lat.
- Mam tatuaże i uwielbiam, gdy ludzie pytają mnie o ich znaczenie. Bo to ciekawe historie: jak pojawiły się na moim ciele i skąd się wzięły. Ale czasami pytania są zadawane nie z ciekawości, ale po to, by zadrwić lub pouczyć. To jest ta nieprzyjemna część. Jeśli mówią coś w stylu: „To na całe życie, później będziesz tego żałować”, odpowiadam im w myślach: „Twoje wąskie horyzonty też są na całe życie”.
- Irytujące są uporczywe próby wnikania w moje życie z różnymi bezsensownymi radami. Jestem typem mamy, która zazwyczaj ma w domu dziecko tylko w pieluszce. Słyszę więc niekończące się: „Załóż mu rajstopki! Czapkę! Chustkę na szyję! Rękawiczki, sweterek, szalik i zawiń go w kocyk”. Te rady dziadków są naprawdę męczące.
- Pytanie: „Dlaczego nie masz dzieci” było dla mnie najbardziej niekomfortowe. Po pierwsze, to wyłącznie moja sprawa, chociaż nie odpowiadałam w ten sposób, tylko unikałam tematu. A po drugie, wiele par w dzisiejszych czasach ma różne problemy zdrowotne, które nie pozwalają im na poczęcie dziecka tak szybko, jak by tego chcieli. A dla kobiety z diagnozą niepłodności to pytanie jest nie tylko nietaktowne, ale i bardzo bolesne.
Zobaczcie, jak grzecznie, ale asertywnie można reagować na nachalne pytania i niechciane porady osób z otoczenia.