Szczery tekst o tym, że wakacje z dziećmi to zabawa dla osób o mocnych nerwach

Rodzina i dzieci
3 miesiące temu

Kiedy byłam młoda i bezdzietna, wakacje zawsze wydawały się prawdziwym rajem, bez względu na to, gdzie pojechałam. Uwielbiałam wędrówki po lesie z namiotem, wakacje all inclusive na plaży i wycieczki do muzeów. Mogłam się zrelaksować, ponieważ byłam odpowiedzialna tylko za siebie, cieszyłam się nawet najprostszym zakwaterowaniem i bezpretensjonalnym jedzeniem i szłam tam, gdzie akurat miałam ochotę. Ale odkąd zostałam mamą, nagle zdałam sobie sprawę, że perspektywa wyjazdu nad morze przyprawia mnie o wewnętrzne drżenie, bo wakacje z dziećmi zwykle nie mają nic wspólnego z odpoczynkiem.

Nie ma mowy, żeby rozkojarzyć się choć na chwilę.

Wszystkie mamy wiedzą, że jeśli odwrócą się na sekundę lub po prostu na moment zamkną oczy, dziecko zaraz się przewróci, włoży coś niejadalnego do buzi lub zniknie im z oczu. Kiedyś zgubiłam mojego 3-letniego syna na dworcu kolejowym. Na chwilę puściłam jego rękę, aby wyjąć dokumenty. Był tam, stał posłusznie u mojego boku i nagle bam! — nigdzie go nie ma.

Wokół pełno ludzi. Pociągi. Walizki. Czułam absolutnie zwierzęcy strach. I wtedy z przerażeniem zobaczyłam, że mój syn jest prowadzony za rękę przez jakąś kobietę. Pobiegłam, dogoniłam, dziecko rzuciło się do mnie, a podejrzana pani, jak się okazuje, nie miała złych zamiarów: prowadziła mojego syna do punktu informacyjnego.

I tak całe wakacje: trzeba być nieustannie czujnym, by nie zgubić dziecka w sensie dosłownym i przenośnym. Najłatwiej jest z niemowlęciem, które w szczęśliwej sytuacji tylko je i śpi (jeśli nie potrafi jeszcze raczkować ani chodzić).

Z dziećmi w wieku od roku do 18 lat nie można się zrelaksować: młodsze zawsze próbują gdzieś spaść, uciec i coś zepsuć, a starsze angażują się w takie przygody, że małe dzieci wydają się całkiem niekłopotliwe na ich tle.

Nie idziemy tam, gdzie mielibyśmy ochotę, tylko tam, gdzie spodoba się dziecku.

Nawet jeśli młodzi rodzice dostaną szansę na podróż na drugi koniec świata, sto razy zastanowią się: czy to konieczne? Im młodsze dziecko, tym trudniej przewidzieć, jak zniesie wielogodzinny lot, czy wytrzyma długą aklimatyzację, czy w obcym kraju będzie jedzenie, które maluch będzie mógł (i chciał) jeść, i co zrobić, gdy tam zachoruje, a dobrego pediatry nie będzie w pobliżu.

Podobne kwestie pojawiają się w przypadku całkiem krótkich podróży. Np. mój syn do 7. roku życia miał chorobę lokomocyjną w każdym środku transportu, a leków nie mógł brać z powodu alergii. Po 30 minutach w samochodzie, na statku czy w pociągu dziecko z wesołego malucha zamieniało się w kupkę nieszczęścia, a to stresowało wszystkich.

Wraz z pojawieniem się dzieci nie ma znaczenia, czy mama chce lecieć na Goa, czy tata chce jechać na kemping. Nawet wycieczka do najbliższego parku musi być dokładnie zaplanowana.

Dzieci łapią wszelkie możliwe choroby.

Dzieci są jak magnes, przyciągają wszelkiego rodzaju choroby i wydaje się, że zawsze tak było. Kiedy byłam małą dziewczynką, moi rodzice pojechali nad morze z dużą grupą dorosłych i dzieci. Pierwszego dnia wszyscy poszliśmy popływać, a następnego dnia pojechałam z mamą do miejscowego szpitala, bo miałam bardzo wysoką temperaturę.

Złapałam anginę ropną i 12 z 14 dni wakacji spędziliśmy w szpitalu (a moja mama musiała dobrze zapłacić za to, że pozwolono jej być w pobliżu). Morze widziałam raz podczas całego wyjazdu, ale szpital poznałam na wylot.

Teraz mamą jestem ja, a apteczka w mojej walizce zajmuje dokładnie połowę miejsca, bo między innymi musimy zabrać ze sobą inhalator i leki, które nie są dostępne w każdej miejscowości. Mój syn na wakacjach złapał rotawirusa, wirus ostrej niewydolności oddechowej i zapalenie spojówek, a na placu zabaw rozciął sobie czoło. A to i tak nie jest najgorzej.

Nasza sąsiadka i jej córka zawsze mają jakieś przygody: w zeszłym roku dziewczynka przywiozła znad morza gips na nodze, w tym roku — na ręce. To są prawdziwe „pamiątki”, a nie jakieś tam magnesy.

Moje dziecko nie chce spędzać wakacji tak jak ja.

Każdy ma inny pomysł na wakacje. Ja na przykład chodzę do zoo w każdym mieście, lubię się tam włóczyć godzinami, znam wiele zabawnych faktów o zwierzętach, ale mojego syna to nie interesuje. Nawet w najfajniejszym zoo, patrząc na żyrafę czy słonia, jest szczerze znudzony, za to przyciągają go atrakcje, które widział w pobliżu. I nawet nie marudzi, ale spacer ze smutnym, wzdychającym dzieckiem to żadna przyjemność. Poddaję się, zamieniając wydry i gazele na karuzele.

Rodzice często muszą poświęcać własne zainteresowania dla dzieci, a wakacje nie są wyjątkiem. Nie pojechaliśmy zobaczyć leśnego jeziora, ponieważ mój syn ma chorobę lokomocyjną w samochodzie. Nie planuję długich spacerów po starych miastach, które uwielbiam, ponieważ moje dziecko nie jest jeszcze w stanie przejść wielu kilometrów w kierunku, w którym chcę iść. Oczywiście dzieci rosną, ale kiedy będzie z nimi naprawdę łatwo, jeszcze nie wiem.

Często mam wrażenie, że w ogóle zabieranie naszego syna na wakacje jest bez sensu.

Dzieci mają całkiem inne wspomnienia z wakacji, niż oczekują tego rodzice. Pamiętam, kiedy mój syn miał 3,5 roku. Jego pierwszy duży wyjazd nad morze: pociąg, samolot, góry, fale.... W domu babcia spytała, co najbardziej mu się podobało. A syn bez mrugnięcia okiem odpowiedział: „Jak mama kłóciła się z jakimś panem o arbuza”.

Och, to była epicka sytuacja, w której sprzedano nam zgniłego arbuza, sprzedawca zapewniał nas, że jest po prostu dojrzały, a ja mówiłam, żeby sam go zjadł! Może z zewnątrz wyglądało to zabawnie, ale poczułam się urażona: po co zabierać dziecko daleko, skoro taką akcję można zorganizować w każdym warzywniaku pod domem?

Takie wybryki dziecięcej pamięci często zniechęcają rodziców. Matki i ojcowie, którzy stracili mnóstwo nerwów i pieniędzy na wakacje z dzieckiem, od takich stwierdzeń po prostu dostają szału! Ale i tak za rok czy dwa znów pakują walizki i zabierają dzieci w nowe miejsca, by podziwiały piękno świata, nawet jeśli ostatecznie ich głównym wspomnieniem będzie zabawa samochodzikami, których w domu jest mnóstwo.

Oto kilka historii z sieci, które dowodzą, że wakacje z dziećmi mogą być trudne:

  • Pojechaliśmy na wakacje z dwójką dzieci. Teściowa koniecznie chciała jechać z nami, powiedziała, że zajmie się dziećmi, a my odpoczniemy. Zostawiliśmy z nią dzieci na godzinę, wróciliśmy: młodsze miało oparzenie słoneczne, starsze siedziało tak długo w wodzie, że miało sine usta. Nigdy więcej nie zostawiliśmy z nią dzieci. A teściowa oskarżyła nas po wakacjach: „Och, wcale nie odpoczęłam. Dzieci piszczą, potem płaczą, wszystko na mnie. Po takich wakacjach muszę jechać do sanatorium!”.
  • Byliśmy na Krecie, głupio utknęliśmy na wycieczce autokarowej. Upał, zaduch, połowa autobusu pełna nieszczęśliwych, marudzących dzieci. Kulminacją był moment, gdy na jednym z przystanków dzieci zostały oderwane od kotki z kociętami i siłą zaciągnięte do całowania jakiejś relikwii. My zabieramy nasze dziecko w miejsca, do których jedzie się maksymalnie 3-4 godziny samochodem, a i to jest wyprawa. No i oczywiście dużo bardziej interesuje ją plac zabaw, inne dzieci i zabawki niż cokolwiek innego. © Evil_Suslik / ADME
  • Znajomi zabrali trójkę dzieciaków nad morze. Fajny hotel, animatorzy, mnóstwo wycieczek, zoo, parki wodne. Wydali mnóstwo kasy. Wrócili, krewni zapytali dzieci, co im się najbardziej podobało. A one chórem: „Jak ładna pani leżała na plaży, a jakiś pan zakopał jej nogi w piasku, jakby była syreną!”.

Pomimo tych wyzwań wakacje z dziećmi mogą być niesamowite.

Moje doświadczenie macierzyńskie nie jest długie, raptem 8 lat. Przechodząc przez 5 wakacji z dzieckiem, przeszłam od negowania takiego wypoczynku do zaakceptowania tego, co nieuniknione. Wakacje z małym dzieckiem nigdy nie będą takie same jak bez niego, ale można znaleźć ich zalety.

Dla mnie najbardziej oczywistą jest możliwość powrotu do dzieciństwa. Musiałam szybko dorosnąć, a w małym miasteczku, w którym mieszkaliśmy, nie było specjalnych rozrywek. Teraz z moim synem mogę nadrobić stracony czas: kupić sobie watę cukrową, pójść do pokoju strachu i domu do góry nogami, pójść na karuzelę. Kiedy nie miałam dzieci, po prostu nie chodziłam w miejsca, w których wszystko to było możliwe, ale teraz robię to cały czas i dobrze się bawię.

Jednocześnie dzieci są bardzo wdzięczne, nie dbają o prestiż miejsca czy liczbę gwiazdek w hotelu. Do pewnego wieku nie obchodzi ich, gdzie i jak wyjechać na wakacje, o ile ich rodzice są w pobliżu i uczestniczą w tym procesie. Na przykład tego lata nie byliśmy w stanie podróżować, utknęliśmy na miesiąc na wsi. Musieliśmy wymyślić rozrywkę w najbliższym zasięgu.

Mój syn i ja bawiliśmy się w poszukiwanie skarbów, odwiedziliśmy farmę strusi, zorganizowaliśmy piknik z przyjaciółmi na skraju lasu i odwiedziliśmy kino plenerowe w pobliskim mieście. Był tak podekscytowany, że opowiadał swoim przyjaciołom w mieście o tych małych przygodach. Zdałam sobie sprawę, że żaden wyjazd nad morze nie zrobił na nim takiego wrażenia.

Ludzka pamięć to dość tajemnicza rzecz i nigdy nie wiadomo, co zachowa się w niej na kilka dni, a co na lata. Być może zaraz po wycieczce dziecko powie, że pamięta swoje pierwsze lody lub balonik w kształcie ulubionej postaci, ale tak naprawdę będzie pamiętało, jak tata nosił je na plecach lub jak mama uczyła go pływać. Wierzę, że te emocje i wrażenia zostają z dzieckiem na zawsze, nawet jeśli na początku nie potrafi ich wyrazić.

Kto wie, jak potoczy się życie w przyszłości, ale szczęśliwe wspomnienia z dzieciństwa na pewno nie będą zbędne. Stworzyć takie chwile radości dla swojego dziecka to prawdziwa przyjemność, nawet jeśli z wyjazdu wracamy jeszcze bardziej wyczerpani niż byliśmy przed nim.

Tak, wakacje z dziećmi to wcale nie wakacje! Ale to cegiełka w ich świetlaną przyszłość. Dlatego za każdym razem widzę sens w tym, by zebrać siły i ruszyć z dzieckiem w świat.

Wakacje z dziećmi mogą stać się prawdziwym koszmarem, jeśli nie potrafimy zapanować nad ich zachowaniem. Zobaczcie relację mamy z bardzo męczącego wypoczynku z niegrzecznymi dzieciakami.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły