Wzruszająca opowieść o małej dziewczynce, która nieświadomie uszczęśliwiła wiele osób
Każde dziecko potrzebuje opieki, ciepła i uczucia, ale nie każde je otrzymuje. Niestety, jest wiele maluszków, które nie doświadczyły czułości i troski od rodziców. Ale czasem serdeczny gest w stosunku do dziecka może zmienić świat na lepsze.
Kiedy miałem 14 lat, byłem w szpitalu przez miesiąc. Okazało się, że byłem najstarszy na oddziale dziecięcym. Młodsi chłopcy mieli około 4 lat, a pewna dziewczynka miała jakieś 2 lata. Nie umiała jeszcze mówić, przywieziono ją z domu dziecka. Miała łyse placki na głowie, brudną koszulkę i cała była wysmarowana jakąś maścią. Mało prawdopodobne, by była trzymana na oddziale ogólnym z czymś zakaźnym, więc prawdopodobnie nie była to ospa wietrzna czy świerzb, ale jakieś niegroźne owrzodzenia. Ale wyglądało to przerażająco.
Z powodu jej wyglądu starsze dziewczynki prześladowały ją, nazywały paskudą. Ale ona lgnęła do wszystkich, chyba brakowało jej czułości w sierocińcu. Pierwszego dnia, kiedy przyszedłem do jadalni i usiadłem na krześle, podbiegła, wspięła się na moje kolana, przytuliła się i zamarła. Było oczywiste, że bardzo się bała, ale też miała nadzieję, że nie zostanie przegoniona.
Ale nie zdjąłem jej z kolan. Mnie samemu bardzo brakowało wrażeń dotykowych. W naszej rodzinie okazywanie czułości nie było akceptowane, rodzice prawie nigdy nas nie przytulali. Z bratem, jeśli się nie kłóciliśmy, bawiliśmy się w jakieś głośne zabawy. A w szpitalu było inaczej. Objąłem tę małą dziewczynkę, przytuliłem ją do siebie i kołysałem. A ona mruczała coś bez słów, cicho i radośnie.
Nie pamiętam jej imienia. Wszyscy nazywali ją Małpką, naprawdę miała coś małpiego w buzi. Kiedy rano wychodziłem z sali, pielęgniarki mówiły do mnie: „Gdzie się podziewałeś? Narzeczona na ciebie czeka”. Wołałem cicho: „Małpko!”, a ona, gdziekolwiek była, słyszała i z radosnym piskiem biegła w moją stronę szpitalnym korytarzem. Brałem ją na ręce i nosiłem przez cały dzień, albo na barana, albo pod pachą, albo siadałem i sadzałem ją sobie na kolanach.
Chciałbym móc napisać coś w stylu: „Moi rodzice adoptowali Małpkę, a teraz jest moją siostrą”. Ale nie opowiadam świątecznej historii, tylko kawałek prawdziwego życia. Nie wiem nic o jej losie. Może naprawdę została adoptowana. Może się stoczyła. Może pokonała przeciwności losu i wiodła szczęśliwe życie. A może nigdy nie nauczyła się mówić i skończyła w ośrodku dla upośledzonych.
Ale to spotkanie zmieniło moje życie. Tęskniłem poźniej za tym uczuciem, kiedy mała ciepła istotka siada ci na kolanach i ufnie przytula się do ciebie. Nadal uważam, że jest to najwspanialsza rzecz, jaką człowiek może poczuć w swoim życiu.
Tęsknota minęła, gdy na świat przyszły moje własne dzieci, które urodziły się dość wcześnie. Od pierwszego dnia uwielbiałem je bezgranicznie, przytulałem, pieściłem, nosiłem i głaskałem. Oczywiście oprócz tego zajmowałem się nimi: usypiałem, przebierałem, myłem, karmiłem i robiłem wszystkie inne konieczne czynności. Był taki moment w moim życiu rodzinnym, kiedy zakochałem się w innej kobiecie i myślałem o odejściu. Ale myślałem o tym dokładnie przez minutę, dopóki nie zadałem sobie pytania: czy mogę przeżyć choć jeden dzień bez moich małpek? Natychmiast zdałem sobie sprawę, że nie mogę, co rozwiązało mój problem.
Przyjaciółka mojej żony, Basia, wyszła za mąż za faceta, który mył ręce 20 razy dziennie i potrafił zrobić awanturę o jeden okruch na podłodze lub jedną kroplę wody w zlewie. Jego psychikę zniszczyło dorastanie w domu pełnym brudu i karaluchów. Oczywiście nawet nie brał pod uwagę posiadania dzieci, które wypróżniają się, ślinią, wymiotują, rozmazują jedzenie na stole i tak dalej. Basia początkowo bardzo się tym stresowała, potem to zaakceptowała.
W szóstym roku małżeństwa przyprowadziła do nas męża. Ostrożnie usiadł na naszej niezbyt czystej sofie, trzymając ręce przed sobą, jak chirurg przed operacją, aby niczego nie dotknąć. Ale wtedy podeszła nasza najmłodsza córka, która miała wtedy zaledwie dwa lata, i wdrapała mu się na kolana.
Widziałem wewnętrzną walkę na jego twarzy. Nie wypadało mu zestawić ją na podłogę, ale wyraźnie widziałem, że brzydzi się dotknąć dziecka. W końcu zapytał ją o coś banalnego, imię lalki czy coś w tym stylu. Moja córka odpowiedziała ochoczo, mówiła całkiem nieźle w wieku 2 lat. Znowu o coś zapytał, ona do niego szczebiotała. Cały czas trzymał ręce przed sobą. Ale stopniowo poczuł, że nie dzieje się nic strasznego, a wręcz przeciwnie, i przestał się bać, że pobrudzi sobie ręce. Przytulił moją córkę, bujał ją na kolanie, głaskał po głowie. Widać było, że cały się rozluźnia. Po około 20 minutach zachowywał się już jak każdy inny gość w domu z dziećmi. Wyszedł bardzo zadowolony i uścisnął wszystkim dłonie jak normalny człowiek.
A następnego dnia Basia zadzwoniła do mojej żony w radosnym szoku: kiedy wrócili do domu po wizycie u nas, jej mąż powiedział, że jak najszybciej chce mieć dziecko. Mam wrażenie, że mała Małpka z czasów mojego dzieciństwa pośrednio zmieniła życie nie tylko moje, ale też Basi i jej męża.
Czy interakcja z dzieckiem kiedykolwiek uświadomiła wam coś ważnego?