18 historii z zaskakującą puentą

W wieku 39 lat uznałam, że kolejny rok dodany do mojego wieku niewiele zmieni. Wydawało mi się, że to tylko nowa liczba w mojej metryce i nic więcej. Ale kilka tygodni po moich 40. urodzinach coś mnie uderzyło. W pewnym momencie stanęłam przed lustrem, próbując policzyć swoje zmarszczki i nowe siwe włosy. Nie było ich aż tak wiele, ale wewnątrz zaczęłam czuć narastającą panikę. Wtedy pomyślałam: „Nie ma mowy, czas coś z tym zrobić!” i zaczęłam szukać własnych sposobów na radzenie sobie z nową rzeczywistością.
Cóż, nie jestem wybitnym menedżerem, nie zarobiłam milionów i mieszkam w małym dwupokojowym mieszkaniu. Jestem zwykłą 40-letnią kobietą i raczej nie osiągnę żadnych szczytów w swojej karierze ani nie dokonam genialnego odkrycia. Moje zdjęcie nigdy nie zostanie wydrukowane na okładkach magazynów modowych i nigdy nie zagram w filmie razem z Tomem Cruise’em.
Nawet bezpiecznie przyhamowałam aspiracje mojej rodziny i nie kontynuowałam kariery nauczycielskiej po ukończeniu studiów. Oczywiście na spotkaniach rodzinnych niektórzy z krewnych chcieliby powiedzieć: „Nasza córka jest profesorem nadzwyczajnym na takim a takim wydziale”.
Pewnie dyrektor uczelni również by ich zadowolił, a przynajmniej dyrektor jakiejś szkoły. Mówiliby, że nie na próżno karcili córkę za czwórki w szkole, bo patrzcie, ile osiągnęła — prawdziwa duma rodziny.
W tamtym momencie, kiedy wreszcie pozwoliłam sobie nie być czyjąś dumą i nie próbować stawiać sobie wyzwań ponad swoje siły, naprawdę miałam już z górki. W końcu przestałam się biczować za porażki i „lenistwo”, które okazało się zwykłym przemęczeniem.
I tu spotkała mnie niespodzianka. Okazało się, że do 40. roku życia miałam niezwykle napięty życiorys. Zdobyłam wyższe wykształcenie, potem odbyłam zaawansowane szkolenia, wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, przeprowadziłam się do innego regionu, stanęłam tam na nogi, pracowałam na kierowniczym stanowisku, potem się rozwiodłam się, rzuciłam pracę, zmieniłam sferę działalności, zdobyłam mnóstwo znajomych z różnych części kraju, zrobiłam generalny remont domu bez zaciągania ani jednego kredytu. I to z wiecznym nawykiem karcenia się za to, że nie mam na nic czasu i mogłam wszystko zrobić lepiej.
Od tego czasu wyrobiłem sobie bardzo przydatny nawyk. Jeśli pod koniec dnia nachodzi mnie myśl „znowu nie miałam na nic czasu”, zaczynam wyliczać wszystko, co dzisiaj zrobiłam punkt po punkcie. W szczególnie ciężkich przypadkach siadam przy stole i robię listę, na której uwzględniam nawet takie drobiazgi jak podgrzanie zupy na obiad. I wiecie co? Jest mi wtedy o wiele łatwiej.
Kiedy zbliżałam się do czterdziestki, musiałem przekonać się na własnej skórze, jak prawdziwe jest powiedzenie o koniu, który pracował najciężej, ale mimo to nie stał się głównym koniem w gospodarstwie. Ale za to ten koń (czytaj: ja) nabawił się mnóstwa problemów zdrowotnych. Dlatego postawiłam sobie żelazną zasadę: koniec z przepracowaniem. Kiedy chcę odpocząć, wyłączam telefon, nie sprawdzam poczty i generalnie zapominam o szefie i współpracownikach.
Sprawdziłam na własnym doświadczeniu: nie ma ludzi niezastąpionych i gdy wyjadę na wakacje, świat się nie zawali. Gdy naprawdę mam wolne, odzyskuję siły, a po zasłużonym urlopie pracuję znacznie wydajniej i nie wyżywam się na innych przez swoją frustrację.
Zapisałam się też po raz pierwszy w życiu do dobrej kliniki i zrobiłem sobie wszystkie badanie. Owszem, nie było to tanio, ale dowiedziałam się, że mam niedobór witaminy D, kwasu foliowego i magnezu. Lekarz wyjaśnił mi, jakie dawki powinnam przyjmować, aby moje wyniki wróciły do normy. W tym samym czasie zapisałam się na kurs masażu i w końcu zaczęłam ćwiczyć regularnie każdego ranka.
Gdy zbliżałam się do czterdziestki, w końcu nauczyłam się przyznawać, że jestem wkurzona i przyzwyczaiłam się do mówienia „nie” bez wyrzutów. Oto niedawny przykład: siedzę w gabinecie u ginekologa. Mam wizytę o 9:30. I wtedy zauważam, że przygląda mi się jakaś babcia. Nagle nie wytrzymuje, podchodzi bliżej, nachyla się do mojego ucha i zaczyna nerwowo szeptać: „Na którą ma pani wizytę? Ja na 10:30, ale przyszłam wcześniej i chciałabym wejść teraz”.
Zapytałam ją, co się stało, a ona mówi, że nic — po prostu przyszła za wcześnie, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że starsza pani powinna mieć prawo wejść do gabinetu przede mną. Poczułam, że w środku zaczynam się gotować. Powiedziałam jej: „Nie, każda z nas wejdzie o swojej godzinie”. Babcia się nadąsała i usiadła w kącie. Wydawałoby się, że jako grzeczna dziewczynka powinnam mieć poczucie winy, że uraziłam starszą osobę. Ale wtedy na szczęście włącza się już mój mózg i szybko układa wszystko na swoim miejscu: „To ty masz rację. Ta kobieta popełniła błąd i musi ponieść konsekwencje swojej decyzji. Nie musisz jej pocieszać ani jej ulegać ze względu na poczucie winy”. Brzmi to oczywiście trochę żałośnie, ale taki był mój tok myślenia.
Mam dopiero 40 lat. I o ile w pierwszej połowie życia zawzięcie studiowałam, przeżyłam nieudane małżeństwo i pierwsze trudne lata macierzyństwa, a jednocześnie obawiałam się, że nie będę w stanie odnaleźć swojego powołania, o tyle teraz wszystko jest dużo łatwiejsze. Jestem dorosłą kobietą, ustatkowaną osobą, matką prawie dorosłego syna, spełnioną profesjonalistką. Z takim doświadczeniem będzie mi o wiele łatwiej iść dalej.
Teraz nie spieszę się, aby wskoczyć w nowy związek, ponieważ rozumiem, że lepiej jest poświęcić czas na świadomy wybór, niż rzucić się na szyję temu, kto pierwszy wyrazi chęć zawarcia małżeństwa. Niedawno napisał do mnie mężczyzna z portalu randkowego. Od razu: kocham, ślub, adoptowanie mojego dziecka. Zapytał mnie: „Ile lat ma twoje maleństwo?”. Roześmiałam się do siebie i szczerze odpowiedziałam: „17 lat”. Po drugiej stronie nastąpiła chwila ciszy, a potem coś genialnego: „W ogóle tego po tobie nie widać”. Cóż, to był dla mnie cały zestaw czerwonych flag, począwszy od prób szybkiego zbliżenia, a skończywszy na dyskusji o wieku. Oczywiście nic z tego nie wyszło.
Ale nie jestem smutna i wierzę, że wszystko jeszcze przede mną. W końcu 40 lat to świetny wiek.
Może zmienimy temat i przejrzymy zdjęcia naszych ulubionych aktorów? Oto 9 aktorów i aktorek, którzy wcielili się w całkowicie różne postacie i świetnie im to wyszło.