15 właścicieli mieszkań, którzy doprowadzają najemców do rozpaczy

Ludzie
godzina temu
15 właścicieli mieszkań, którzy doprowadzają najemców do rozpaczy

Wynajęcie mieszkania samo w sobie bywa wyzwaniem, ale prawdziwe przygody zaczynają się dopiero wtedy, gdy trzeba dogadać się z właścicielem. Jedni mają własne zasady, inni stawiają takie warunki, że aż chciałoby się je wpisać do księgi rekordów absurdu. W tym zestawieniu znajdziecie historie o właścicielach, którzy tak zaskoczyli najemców, że pozostało im tylko westchnąć: „Trzymajcie mnie, bo oszaleję”.

  • Kiedy rozstałam się z pierwszym chłopakiem, musiałam szybko znaleźć coś do wynajęcia. Strony z ogłoszeniami wtedy jeszcze nie działały zbyt dobrze, więc przekopywałam gazety. I tak trafiłam na „mieszkanie marzeń”. W cudzysłowie, oczywiście. W ogłoszeniu napisano, że starsza pani, taka „dobroduszna babuleńka”, wynajmie pokój dziewczynie bez zwierząt i nałogów za 600 złotych. Dla mnie to i tak były wtedy spore pieniądze. W rzeczywistości była to totalna katastrofa. „Pokój” okazał się kanapą w kuchni. Babcia oszczędzała na wszystkim. Wody nie marnować, światło gasić natychmiast, laptopa nie włączać, bo „prąd ucieka”. Ale największy szok przyszedł po przeprowadzce, kiedy babcia zrobiła aferę, że... nie przygotowuję jej śniadania. Twierdziła, że poprzednia najemczyni wstawała o świcie i gotowała owsiankę dla nich obu, a wieczorem szykowała kolację. Nie wytrzymałam u niej nawet tygodnia. Gdy powiedziałam, że się wyprowadzam, zaproponowała, że może mi obniżyć cenę do 300 złotych... © Pikabu
  • Mój najgorszy wynajmujący może nie był tak tragiczny jak inni, ale u niego nie wolno było absolutnie nic wieszać na ścianach — żadnych zdjęć, żadnych ozdób, nic. Meble, łóżka i cała reszta musiały stać co najmniej centymetr od ściany. Czuliśmy się, jakbyśmy tylko pilnowali mieszkania, a nie naprawdę w nim mieszkali. © Reddit
  • Mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu. Jednym z najostrzejszych warunków wynajmujących był zakaz posiadania zwierząt. Nasz pięcioletni syn bardzo pragnął mieć pieska. Po długim przekonywaniu dziecko w końcu zgodziło się na chomika. Rozbawił nas, kiedy nazwał go Reks, a jeszcze bardziej wtedy, gdy nauczył go... przynosić piłeczkę. Byliśmy w totalnym szoku. © VK
  • Wprowadzałem się do akademika. Sam, bez pomocy rodziców czy rodziny — takie moje „wejście w dorosłość”. No i oczywiście pierwsze śliwki — robaczywki... Trafiłem do pokoju tylko dla dwóch osób (to akurat plus), ale... bez toalety. Nie było mnie stać, żeby kupić sedes, a rodzicom nic nie powiedziałem. Nawet nie pomyślałem, żeby się poskarżyć. Przez parę miesięcy radziłem sobie jak mogłem — prysznica też nie było, nawet kabiny. Kąpałem się u znajomych z roku albo u siostry, która mieszkała na drugim końcu miasta. Po niecałych dwóch miesiącach przeniosłem się do innego pokoju. A mój dotychczasowy współlokator został — ale on tylko czasem tam nocował i trzymał rzeczy. © radoo / Pikabu
  • Raz zachorowałam i zostałam w domu. Poprosiłam chłopaka, żeby przyniósł mi leki. Słyszę: wszedł, wstawił czajnik. Wychodzę się przywitać i nagle zastygam — w mieszkaniu jest właścicielka z synem. Byłam zszokowana i zapytałam: „Przepraszam, co pani tu robi?”. A ona jak gdyby nigdy nic: „Oj, myśleliśmy, że jesteś w pracy! Napijesz się z nami herbatki?”. Patrzę na nią i w ogóle nie ogarniam sytuacji: „Jakiej herbatki? Dlaczego... dlaczego tu weszliście?”. A ona spokojnie, jakby to było całkowicie normalne: „No jak to dlaczego? To nasze mieszkanie. Mamy klucze”. Stałam jak wryta, bo nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Okazało się, że kiedy mnie nie było, robili sobie regularne „wizyty gościnne” — właścicielka z synem wpadała do domu, gdy byłam w pracy. Po tym numerze nie byłam w stanie tam dłużej mieszkać.
  • Postanowiłam zrobić chłopakowi romantyczną niespodziankę — kolacja, świeczki, takie filmowe klimaty. Wynajęłam mieszkanie na jedną noc, żeby było ładniej niż u nas, gdzie śmierdziało starymi tapetami. Przyjechałam wcześniej, posprzątałam, wszystko przygotowałam, kupiłam sukienkę, rozsypałam róże na łóżku, jak w filmach. Siedzę i czekam. Nagle dzwonek do drzwi. Otwieram, a tam stoi babcia w szlafroku, z siatką zakupów. Patrzy na mnie i mówi: „A pani to kto? Bo to jest moja kawalerka”. Myślałam, że mi szczęka odpadnie. Wyszło na jaw, że jej syn wynajmował mieszkanie na doby, kiedy ona siedziała na działce — i nie raczył jej nawet o tym poinformować. Dzwonimy do niego, nie odebrał. I teraz sobie wyobraźcie: ja w sukience, świeczki, róże, kolacja... a babcia w końcu mówi: „No skoro już tu jesteście, to chociaż zjedzmy razem tę kolację!”. Ostatecznie usiedliśmy przy stole we troje — ja, chłopak i babcia — i jedliśmy jej kotlety. Chłopak później stwierdził, że to był „najbardziej nietypowy romantyczny wieczór w jego życiu”. A babcia okazała się naprawdę super. © VK
  • Szukając mieszkania, trafiłam na świetną ofertę w naprawdę przystępnej cenie. Już prawie miałam brać, kiedy zauważyłam, że dywan wiszący w sypialni na ścianie dziwnie odstaje. Pytam właściciela, co to. Zrobił się czerwony jak burak: „Oj, czyżbym nie mówił?”. Odsuwam dywan i... szczęka mi opada. Za nim były... drzwi do szybu windy. Okazało się, że właściciel „zapomniał” uprzedzić, że co miesiąc przez to mieszkanie na poddaszu będą przechodzić serwisanci, żeby zrobić przegląd windy, a te drzwi nawet nie są na stałe zamknięte. W dodatku w sypialni było słychać każdy przejazd windy w bloku.
  • Szukając mieszkania na wynajem, kupowałem gazety i dzwoniłem po ogłoszeniach. Jedno wyglądało bardzo zachęcająco: kawalerka w centrum, trochę mniejsza niż standardowo, ale za to w świetnej cenie. Od razu podejrzewałem, że musi być jakiś haczyk. Dzwonię, a facet potwierdza: tak, centrum. Podał ulicę — dosłownie sto metrów od rynku. Kawalerka, wszystko fajnie. Pytam więc, skąd taka cena. Odpowiada, że wcześniej lokal był wynajmowany jako biuro, ale może być też na mieszkanie. Łóżko może dowieźć, tylko z resztą mebli już gorzej. Kuchnia jest. Nauczony doświadczeniem pytam: „A łazienka? Toaleta?”. Mówi, że toaleta jest, ale wanny ani prysznica nie ma. Zbaraniałem. Pytam: „To jak się tam człowiek ma myć?”. Już się wcześniej cierpiałem w podobnych warunkach. Na to on zupełnie serio: „Do sauny możesz chodzić, jest niedaleko”. © radoo / Pikabu
  • W grudniu przeprowadziłem się do nowego mieszkania. Wszystko super, świetna lokalizacja, same plusy... oprócz jednego — nie było ciepłej wody. Zgłaszałem właścicielce, a ta obiecywała, że „zaraz włączą”. Ale nadeszła połowa stycznia i dalej nic. Przez kolejne cztery miesiące przyzwyczaiłem się do podgrzewania wody w garnkach i polewania się wodą z miski. Teraz zrobiło się cieplej, więc od tygodnia biorę zimne prysznice — hartuję organizm, wzmacniam odporność, wiadomo. Wczoraj wpada właścicielka i mówi z entuzjazmem: „Panie Marku, chyba puszczą ciepłą wodę!”. No super, teraz to już nawet nie jest mi potrzebna... © VK
  • W ostatnim mieszkaniu, które wynajmowałem, kilka razy zaczynałem rozmowę z właścicielką o tym, że warto byłoby wymienić okna na plastikowe (to było zaledwie półtora pokoju: trzy okna, a właściwie dwa i pół, bo jedno malutkie) i położyć nowe, porządne tapety. Oczywiście w rozliczeniu z czynszem. Za każdym razem stanowczo odmawiała. W końcu trochę odłożyliśmy, trafiliśmy na dobry kredyt i kupiliśmy własne mieszkanie. Powiedziałem właścicielce, że się wyprowadzamy, a ona na to: „To świetnie, będę mogła z czystym sumieniem sprzedać to mieszkanie”. Przychodzi na zdanie mieszkania i nagle: „O! A gdzie są plastikowe okna? A tapety czemu nie wymienione?” A ja:
    „Przecież nie dogadaliśmy się, że mam to zrobić w ramach czynszu”. Na to ona całkiem serio:
    „Myślałam, że skoro się nie zgodziłam, to i tak zrobi pan to za własne pieniądze. Przecież tak bardzo panu przeszkadzał obecny stan”. © Pikabu
  • Kiedyś wynajęliśmy mieszkanie. Na początku było dobrze, ale po dwóch tygodniach odkryliśmy „nieproszonych lokatorów”. Od razu zadzwoniliśmy do właścicielki, żeby rozwiązać problem. A ona na to: „To kosztuje. Jak wam przeszkadza, to zapłaćcie”. Słysząc coś takiego, po dwóch dniach się stamtąd wyprowadziliśmy. Właścicielka próbowała jeszcze zatrzymać czynsz i kaucję, mimo że według umowy nie miała do tego absolutnie żadnych podstaw. Na szczęście w kolejnym mieszkaniu trafiliśmy na normalnych ludzi. Każdą drobną usterkę załatwiali od razu, wymieniali, naprawiali, zero problemów. A kiedy niedawno przeprowadziliśmy się do własnego M, oddali nam pieniądze za niewykorzystane dni najmu, a nawet symbolicznie dorzucili coś „na nowe mieszkanie”. © Pikabu
  • Dziewięć miesięcy po tym, jak wyprowadziłem się ze starej kawalerki, zadzwoniła do mnie właścicielka. Poinformowała, że nowy lokator (który mieszka tam już od pół roku) zauważył pęknięcie na umywalce i twierdzi, że na pewno nie on je zrobił. Czyli... musieliśmy to zrobić my. Dodała jeszcze: „Ten dobry najemca sam to naprawił, więc muszę mu oddać pieniądze. Proszę chociaż zwrócić mi połowę kosztów”. Oczywiście przy mojej wyprowadzce żadnych pęknięć nie było — sprawdzała wszystko bardzo dokładnie. Szczerze mówiąc, podejrzewam, że nawet w chwili jej telefonu ta rzekoma „szkoda” nie istniała. Wyglądało to raczej tak, jakby nowy lokator próbował naciągnąć starszą panią. © Pikabu
  • Wynajmowaliśmy mieszkanie za 3000 złotych. Przy podpisywaniu umowy jasno ustaliliśmy, że będziemy mieszkać z kotami — wpłaciliśmy na to kaucję, wszyscy byli zadowoleni. My z kolei przyjęliśmy mieszkanie „jak jest”: z niedziałającymi żarówkami, cieknącym grzejnikiem łazienkowym, odchodzącymi płytkami, drzwiami bez zamka i karniszami, które trzymały się na słowo honoru. Wszystko to miało zostać naprawione.
    Ostatecznie po roku właściciele podnieśli czynsz do 3500, niby przez koty. Niczego nie naprawili, a przy wyprowadzce doliczyli jeszcze 1500 złotych za „kompleksowe sprzątanie po kotach i podrapane framugi oraz tapety”. Zabrali oczywiście kaucję i wyrównanie za niepełny miesiąc, a na dodatek jeszcze zmusili mnie do podpisania pokwitowania. Teraz mieszkamy za 2700 złotych w lokalu nawet przytulniejszym niż poprzedni, jedynie nieco skromniej urządzonym. © Pikabu
  • Z chłopakiem długo szukaliśmy mieszkania do wynajęcia. W końcu znaleźliśmy odpowiednią opcję i poszliśmy obejrzeć. Wszystko nam odpowiadało, aż nagle właścicielka zapytała, jakiej rasy jest nasz kot. W osłupieniu odpowiedzieliśmy, że nie mamy żadnych zwierząt i... od razu zobaczyliśmy rozczarowanie w jej oczach. Okazało się, że wynajmuje mieszkanie wyłącznie ludziom z kotami, bo bardzo je kocha. Zrobiło nam się przykro, ale wtedy ona powiedziała, że właśnie urodziły jej się kocięta i może nam jedno oddać, jeśli naprawdę chcemy. Od dawna myśleliśmy o zwierzaku, a tu taka okazja. Oczywiście się zgodziliśmy! © VK
  • Wynajmuję mieszkanie. Właścicielka jest dość... specyficzna: powiedziała, że jeśli ktoś będzie pytał, to mam mówić, że jestem jej bratanicą, a nie najemczynią. Zgodziłam się. Niedawno z kolei na cały dzień zniknęło mi światło, co się tu praktycznie nie zdarza. Zorientowałam się, że w całym budynku prąd jest, tylko u mnie nie. Zadzwoniłam do właścicielki, ta wezwała elektryków i okazało się, że moja instalacja została po prostu odłączona w skrzynce. A ja dokładnie tego dnia widziałam, jak sąsiad coś grzebał przy kablach na klatce. © VK

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły