16 osób postanowiło podzielić się z nieznajomymi sekretami, o których nie mają pojęcia ich rodzice

Można się założyć, że każda singielka przynajmniej raz spotkała się z przytykami i pretensjami otoczenia z powodu swojej samotności. W końcu wiele osób nadal uważa, że kobieta musi wyjść za mąż (i mieć dzieci) przed 30. rokiem życia. A jeśli po trzydziestce, a nawet czterdziestce kobieta nadal nie jest z nikim związana? Nasza bohaterka usłyszała wiele nieprzychylnych komentarzy i teraz chce się podzielić swoimi doświadczeniami.
Na końcu artykułu znajdziecie historie internautek, które zdecydowały się na bycie singielką i są z tego powodu szczęśliwe.
Od czasów liceum miałam chłopaka. Spotykaliśmy się przez długi czas i początkowo byliśmy bardzo zakochani. Stopniowo nasze uczucia ostygły, ale nadal byliśmy razem z przyzwyczajenia. W wieku 25 lat z jakiegoś powodu wzięliśmy nawet ślub. Wydawało się to takim logicznym krokiem. W końcu jednak znaleźliśmy w sobie siłę, by przyznać, że nasze drogi już dawno się rozeszły, i rozstaliśmy się.
Po tak długim związku trudno było się przystosować i zdać sobie sprawę, że teraz trzeba żyć inaczej. A jednak przeszłam przez okres rozstania stosunkowo spokojnie. W końcu nie darzyliśmy się już głębokim uczuciem.
Zrozumiałam też, że jestem zmęczona ciągłym byciem z kimś i chcę w końcu żyć dla siebie. Sprawy, które wcześniej schodziły na dalszy plan, nagle stały się dla mnie ważniejsze: zaczęłam poświęcać więcej czasu na samokształcenie i karierę. I w końcu znalazłam czas na hobby, czyli robótki na drutach.
Nie będę ukrywać, że czasem za nim tęskniłam. Nie tyle za moim byłym, co za tym, co robiliśmy razem: wspólne kolacje, spacery, nawet sprzątanie. Ale ogólnie byłam całkiem zadowolona z mojego nowego stylu życia. Dopóki inni nie zaczęli się wtrącać.
Koleżanki mamy zaczęły ją pytać, kiedy w końcu przyprowadzę do domu narzeczonego. Mama z jakiegoś powodu przekazywała mi ich opinie. Potem moje przyjaciółki zaczęły sugerować, że to dziwne nie mieć przynajmniej chłopaka w wieku 30 lat. Jedna z nich, która wyszła za mąż jako dziewiętnastolatka, od razu urodziła dziecko, rzuciła studia i zamknęła się w czterech ścianach, generalnie zaczęła się ze mnie śmiać. Mówiła, że mam w głowie tylko pracę i rozrywkę, a powinnam pomyśleć o rodzinie.
Moja mama początkowo mnie rozumiała. W końcu od dzieciństwa wpajała mi: „Najpierw studia, potem chłopak”. A potem nagle zajęła zupełnie inne stanowisko, prawdopodobnie pod wpływem swoich koleżanek. Teraz regularnie wzdycha z żalem, że nie mam męża i dzieci.
Pewnego dnia przyszła mnie odwiedzić. Zmywałam naczynia, a wtedy moja mama zaczęła standardową śpiewkę: „Pora na ślub i dziecko”. Zapytałam ją: „A jeśli nie chcę?”. A ona odpowiedziała z szyderstwem: „To nie jest normalne. Wiadomo, że dla kobiety spełnieniem powinno być macierzyństwo”. Nie mogłam tego znieść, więc warknęłam ze złością: „Ja już się spełniłam: skończyłam jeden z najlepszych uniwersytetów, pracuję w fajnej firmie i dostaję przyzwoitą pensję. I naprawdę proszę, żebyś nie dewaluowała moich sukcesów”.
Naciski na chwilę ucichły, ale po chwili zostały wznowione. Moje wcześniejsze argumenty przestały działać. Zdaniem mojej mamy wykształcenie i kariera to za mało, bym mogła być uznana za osobę w pełni samowystarczalną.
Mimowolnie zaczęłam odczuwać pustkę, ale nie wokół siebie, tylko w sobie. To było tak, jakby wbijano mi do głowy, że bez męża i dzieci jestem niekompletna. Mój strach spowodował, że nieświadomie zaczęłam szukać związku. Każdy nowy znajomy był postrzegany jako potencjalny partner.
To było bardzo niepokojące. Wyobraź sobie taką sytuację: poznajesz nowego kolegę i zamiast po prostu z nim pracować, zastanawiasz się, czy nie spróbować zaprosić go na kawę. Nawet jeśli wcale nie lubisz tej osoby. Ale czujesz, że powinnaś. W końcu wmówiono ci, że każda szansa na poważny związek może być twoją ostatnią.
W końcu zaczęłam spotykać się z jednym mężczyzną. Ale tak zwany romans zakończył się niepowodzeniem. Przekonałam się, że związki powinny być budowane z miłości, a nie z desperacji. Rozstaliśmy się bez urazy. I żyłam dalej, rozdarta między dwoma uczuciami: niepokojem o możliwą samotną starość i niechęcią do rozpoczynania związku dla samego związku.
Zdałam sobie sprawę, że pogoń za związkiem była bezcelowa i muszę to przerwać. Próbowałam wsłuchać się w swój wewnętrzny głos i zrozumieć, dlaczego chcę mieć partnera. A po ułożeniu sobie tego w głowie zrozumiałam, że w ogóle nie mam takiego pragnienia. Teraz wydaje się to oczywiste, ale wtedy z powodu daleko idących obaw nie zdawałam sobie z tego sprawy: pod wpływem nacisków byłam po prostu przekonana, że muszę pilnie znaleźć bratnią duszę.
W końcu uwolniłam się od wpływu otoczenia. A potem postanowiłam podejść do sprawy pragmatycznie: wypisałam wszystkie za i przeciw życia w pojedynkę i z partnerem. Okazało się, że czas, kiedy człowiek żyje sam, jest ogromnym zasobem, którego nie doceniamy.
Można na przykład bez ograniczeń zająć się edukacją i karierą. W końcu nie muszę poświęcać czasu rodzinie. Pomijam wyczerpujące gotowanie i zadowalam się prostymi posiłkami. Kiedy jestem zmęczona lub w złym nastroju, nie zadręczam się i nie zmuszam do spotkań towarzyskich. Nakładam makijaż i ubieram się tylko wtedy, gdy mam na to ochotę. Mam mnóstwo czasu na szukanie wiadomości, czytanie, uczenie się wielu nowych rzeczy. Nie mówię już o tym, że nie muszę dostosowywać się do drugiej osoby, iść na ustępstwa, które nie zawsze są dla mnie akceptowalne, dzielić się budżetem itd.
Nie każdy zgodzi się, że powyższe zalety przewyższają szczęście ze znalezienia ukochanej osoby. Ale ja doświadczyłam zarówno bycia singielką jak i życia w związku. I mogę powiedzieć, że uwaga, jaką poświęcam własnym potrzebom i pragnieniom, jest dla mnie o wiele ważniejsza.
Przechodząc przez bolesne doświadczenia, doszłam do następującego wniosku: kobieta powinna sama decydować, kiedy i z kim chce związać swoje życie i czy w ogóle potrzebuje małżeństwa i dzieci.
Wydaje mi się szalone, że w XXI wieku wciąż istnieją ludzie, którzy definiują wartość kobiet poprzez posiadanie męża i dzieci. Choć możemy osiągać szczyty kariery na równi z mężczyznami, często nie spotykamy się z podziwem dla naszych sukcesów, a wręcz otrzymujemy niepochlebne komentarze. Niektórzy użalają się też nad „biedaczkami”, wracającymi wieczorem do pustego mieszkania, w którym nie ma męża czekającego na kolację i marudzących dzieci.
Oczywiście nie jestem przeciwniczką zakładania rodziny i posiadania dzieci. Jestem jednak głęboko przekonana, że kierowanie się w tej kwestii jedynie przeświadczeniem, że tak trzeba, nie jest zbyt dobrym pomysłem. Życie z partnerem, a tym bardziej wychowywanie dzieci, to ogromna odpowiedzialność. Decydowanie się na to bez miłości i pełnej gotowości do poświęceń jest co najmniej dziwne.
Dlatego teraz duszę w zarodku użalanie się nade mną ze strony otoczenia. Tak, mam ponad 30 lat i moje plany na najbliższą przyszłość nie obejmują założenia rodziny. Co więcej, zaryzykuję założenie, że i po czterdziestce mogę nie znaleźć mężczyzny, którego naprawdę pokocham. Ale nawet wtedy nie zamierzam robić niczego na siłę. Związek to tylko jeden z wielu aspektów życia. Więc czy naprawdę zamierzam robić coś wbrew sobie, tylko dlatego, że tak wypada?
Samotność, jak się okazuje, nie jest tak straszna, jak nam się ją opisuje. A według ekspertów ma nawet korzystny wpływ na człowieka i jego sukces w życiu.