15 osób, które na długo zrezygnują z zapraszania gości i wpadania do kogoś z wizytą

6 miesiące temu

Czasem nawet krótka wizyta w czyimś domu potrafi na długo zniechęcić do odwiedzin i mocno wpłynąć na naszą opinię o koledze czy krewnym. Z drugiej strony goście także mogą zaskoczyć nas swoim zachowaniem. W takich przypadkach umiejętność traktowania wszystkiego z humorem jest bardzo pomocna.

  • Zawsze uważałam te straszne opowieści o teściowych za bzdury, bo moja rodzina była pod tym względem wręcz idealna. Wyszłam za mąż. Któregoś dnia teściowa wpadła do nas z wizytą. Przejrzała wszystko w kuchni i wylała cały garnek dopiero co ugotowanej zupy do toalety, argumentując, że jest uczulona na marchewkę.
  • To były moje 18 urodziny. Zaprosiłam przyjaciół do siebie. Mniej więcej po godzinie imprezy podszedł do mnie facet i powiedział: „Słuchaj, tu jest tak nudno, że postanowiliśmy pójść do kina. Chcesz iść z nami?”. Teraz zdaję sobie sprawę, że powinnam powiedzieć im wszystkim w twarz, że nie są dobrymi przyjaciółmi. Tak czy inaczej, rzeczywiście poszli wtedy do kina. I wrócili trzy godziny później, żeby spróbować ciasta. © Vivienne Coburn / Quora
  • Kiedyś często urządzałam imprezy u siebie w domu. Pewnego dnia zaprosiłam przyjaciół na wspólne oglądanie piłki nożnej. Jak zwykle przygotowałam różne przekąski: chipsy, ser, krakersy, różne przysmaki. A goście powiedzieli: „Och, masz tylko śmieciowe jedzenie!”. Byłam zaskoczona. Przecież to impreza, nie jem tak codziennie. W końcu wrzuciłam na grill trochę warzyw i steki. Nie jem mięsa, ale zrobiłam to dla gości. „Czy to na pewno jest organiczne?”; „Skąd pochodzą te warzywa?”; „Nie jemy byle czego”. W każdym razie, po tej imprezie nie zapraszam już nikogo do mojego domu. © Sharon Weiss / Quora
  • Pewnego dnia odwiedziło mnie kilkoro znajomych i postanowiłam przyrządzić kurczaka. W pewnym momencie jeden z gości podszedł do patelni i wsypał strasznie dużo chili w proszku, uzasadniając to tym, że lubi pikantne dania. Cóż, jeśli lubi, mógł przyprawić tylko swoje danie, nikt tego nie zabrania. W rezultacie nikt oprócz niego nie mógł zjeść tego kurczaka.
  • Kiedyś zostaliśmy zaproszeni na działkę do rodziny męża. Mężczyźni poszli łowić ryby, a kobiety próbowały namówić mnie do prac ogrodniczych. Przykro mi, ale prawie nie znam tych ludzi, są dalekimi kuzynami mojego męża. Kim oni są, żeby czegokolwiek ode mnie wymagać? W każdym razie usiadłam wyzywająco na huśtawce na werandzie. Przyjechałam na wakacje. Kilka dni później mój mąż zaproponował powrót do miasta. Jakże się ucieszyłam!
  • Mam dobrą przyjaciółkę. To wspaniała osoba, ale lepiej jej nie odwiedzać. Zawsze jestem zszokowana ich rodzinnymi posiłkami. Wszyscy jedzą głównie rękami, siorbiąc i nieustannie wbijając widelec lub palce w jedzenie na cudzych talerzach. Za każdym razem nie wiem, gdzie mam podziać oczy, gdy siadamy do stołu.
  • Kiedyś odwiedziła mnie znajoma z mężem. Gawędziłam z koleżanką, a jej mąż zauważył wtedy moją roślinę na parapecie:
    — O, papryka! Ostra? Uwielbiam ostre papryczki, mogę je jeść w całości!
    — Nie powinieneś tego robić. To nie jest chili ze sklepu, to bardzo ostra meksykańska papryka. Nie nadaje się do jedzenia, uprawiam ją jako roślinę ozdobną.
    — Świetnie, właśnie takie lubię.
    Zerwał, włożył do ust i zaczął żuć. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko patrzeć.
    Zrobił się czerwony jak burak, na czole pojawiły mu się krople potu, a potem zaczął krzyczeć i biegać po kuchni. Jego żona zastygła w przerażeniu. Wtedy zobaczył butelkę wody na parapecie i wziął kilka dużych łyków. To był jego drugi błąd, ponieważ butelka zawierała nawóz do kwiatów. O czym go skwapliwie poinformowałam. Mężczyzna wyszeptał: „Monika, wychodzimy stąd”. Nigdy więcej ich nie widziałam.
  • Kiedyś bardzo miła dziewczyna wpadła do mnie w gości. Musiałem na chwilę wyjechać w interesach, a i tak mieliśmy się spotkać wieczorem. Więc kiedy zapytała mnie, czy może na mnie poczekać w moim domu, bez problemu się zgodziłem. Kiedy wróciłem, okazało się, że miła dziewczyna posprzątała. Porządnie wyczyściłem podłogi przed jej wizytą. Po tym, jak je umyła ponownie, były lepkie i pokryte smugami. Zamiast ścierki do podłogi użyła tej, którą normalnie czyszczę buty. Założyła mój ulubiony t-shirt i dokładnie oblała go sokiem pomarańczowym. Stłukła szklankę. Niby pozbierała odłamki, ale niemal natychmiast wdepnąłem w kawałek szkła. Czekał też na mnie gorący domowy posiłek: niedogotowany makaron z keczupem. „Dobrze mieć gospodynię w domu” — pomyślałem.
  • Jak się okazało, moi teściowie nie nauczyli psa korzystania z kuwety, bo nie lubi, a oni nie chcą go zmuszać. Spacerują z nim raz na kilka tygodni, myśląc, że małe rasy nie potrzebują więcej ruchu. Przekonałam się o tym, kiedy przyjechałam w odwiedziny. Przy drzwiach wejściowych nadepnęłam na psią kupkę! Natychmiast kazali mi też usiąść za stołem, a kiedy powiedziałam, że nie jestem głodna, nazwali mnie paniusią.
  • Brat mojej żony, który studiował, często wpraszał się do nas na nocowanie. Po raz kolejny, o pierwszej w nocy, zadzwonił telefon. Żona powiedziała: „Michał zaraz przyjedzie. Jest z jakąś dziewczyną”. No cóż, nie możemy zostawić pary bez dachu nad głową. Pojawił się Michał. Sam. Na jego ramieniu siedziała wrona. Powiedział, że znalazł ją na ścieżce w parku.
    Okazało się, że była ranna, miała postrzelone prawe skrzydło. Pogłaskał ją, porozmawiał z nią o życiu i poszedł dalej. Ale gdy się obejrzał, ona zaskrzeczała żałośnie. Uznał więc, że musi ją ze sobą wziąć Później zapytałem żonę:
    — Dlaczego uznałaś, że przyjdzie z dziewczyną?
    — Co miałam myśleć? Powiedział: „Czy mogę wpaść? Tylko że nie jestem sam. Przyjdę z wroną”.
  • Pewnego razu wraz z ciotką i braćmi pojechaliśmy na weekend do małego miasteczka. Ciotka miała tam przyjaciółkę, która nie miała nic przeciwko temu, byśmy u niej przenocowali. Weszliśmy do domu i to był koszmar. Muchy, karaluchy, śmieci, zepsute jedzenie. Sterty ubrań, worków, starej poczty i gazet. W domu mieszkało co najmniej sześć kotów. I wszystkie załatwiały się po kątach. Zapach sprawiał, że łzawiły mi oczy. Spojrzeliśmy na to, wyciągnęliśmy namiot z samochodu i rozbiliśmy obóz na podwórku. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że ludzie mogą żyć w takim brudzie. © Joy / Quora
  • Pewnego razu odwiedziłam koleżankę z klasy, by wspólnie popracować nad projektem. Jej dom był czysty i stylowy, ale w powietrzu unosił się bardzo dziwny zapach. Koleżanka na moment wyszła, a ja chciałam iść do toalety. Otworzyłam drzwi i zaczęłam krzyczeć z zaskoczenia. W łazience były 4 fretki! Koleżanka wytłumaczyła, że zwierzaki potrzebują wolności, więc nie trzyma ich w klatkach. © Kelly Ackroyd / Quora
  • Mieliśmy rodzinne spotkanie. Mój brat ostrzegł mnie, że on i jego rodzina trochę się spóźnią. Byli już spóźnieni o 4 godziny, a po godzinie przestali odbierać telefony. Wszyscy się martwiliśmy, ponieważ musieli przyjechać spoza miasta. Baliśmy się, że mogli mieć jakiś wypadek. Kiedy w końcu się pojawili, okazało się, że żona brata postanowiła pójść na zakupy i proces nieco się opóźnił.
  • Tydzień temu nowo poznany kolega zaprosił moją żonę i mnie do siebie. Żeby pogłębić znajomość, że tak powiem. Kolega mieszka sam. Nie wygląda na biednego. Ale poprosił nas o przywiezienie jedzenia. W domu moja żona przygotowała sałatki i pieczonego kurczaka. Przyszliśmy, zjedliśmy. Ja, patrząc na górę naczyń w zlewie, bez zastanowienia zaproponowałem, że je umyję. Gospodarz zgodził się bez wahania. W trakcie zmywania podszedł do mnie trzy razy i z irytacją przypomniał mi, że ma liczniki, i dobrze byłoby, gdybym używał mniej wody. Ostatecznością była jego uwaga na koniec. Prawie krzycząc, poprosił, żebym zmniejszył ciśnienie strumienia do poziomu kapania, żeby zmyć pianę z czystych naczyń. W końcu ma liczniki.
    Poszedłem po portfel i przyniosłem mu pieniądze. Pomyślałem, że może to go ruszy. Myliłem się. Włożył banknot do kieszeni bez mrugnięcia okiem. Pojechaliśmy prosto do domu. Już w taksówce moja żona śmiała się prawie do łez: „Gdzie indziej musiałbyś komuś zapłacić za umycie góry naczyń? Doceń mnie, kochanie. Przecież pozwalam ci to robić za darmo w domu!”.
  • Nigdy nie mogłam zrozumieć mojej współpracowniczki. Zawsze narzekała, że często choruje: przeziębienia, zapalenia pęcherza, opryszczki, zatrucia czy inne pierdoły. Szczerze jej współczułam, dopóki przypadkiem nie wpadłam do niej w odwiedziny. To było najgorsza rzecz, jaką widziałam od dawna. Metry kurzu, tłuste zaschnięte plamy, ubrania pod meblami, do łazienki lepiej w ogóle nie wchodzić. Tak, rzeczywiście, to naprawdę dziwne, że cały czas choruje.

Czasami mogą nas zdziwić obyczaje panujące w domu kogoś, kogo odwiedzamy. Ale bywa, że to gospodarze są bardzo zaskoczeni zachowaniem gości.

Komentarze

Otrzymuj powiadomienia
Masz szczęście! Ten wątek jest pusty,
co oznacza, że masz prawo do pierwszego komentarza.
Śmiało!

Powiązane artykuły